Schemat serialu wyklarował się już w drugim odcinku. Mamy klienta, mamy pomysł na reklamę, wykonanie, jakiś problem, rozwiązanie i jest super. Najczęściej cała akcja nawiązuje przy tym do przeszłości głównego bohatera, granego przez Robina Williamsa.
Simon tym razem nakłania firmę ubezpieczeniową do stworzenia kampanii związanej z bezpieczną jazdą. Koncepcja, jak to ojciec uczy córkę prowadzić, jest bardzo fajna i w Stanach jak najbardziej się sprawdza - tam uczyć się można od każdego dorosłego, który ma prawo jazdy. Sydney jak zawsze jest poważna i asekuracyjna w pomysłach, natomiast Simon standardowo szaleje. Mimika Robina Williamsa jest już legendarna i nie uświadczymy tutaj nic ponad to, co obejrzeliśmy w innych komediach z jego udziałem. Miło jednak widzieć, że Williams wciąż jest w formie.
Jak można się domyślić, reklama podoba się grupie fokusowej, choć jest mocno konkurencyjna. Stąd pojawia się problem, czy aby Simon na pewno był dobrym ojcem. Postanawia to naprawić i nauczyć córkę prowadzić samochód. Dochodzi do wielu zabawnych sytuacji, choć niektóre są mocno wymuszone i nie sprawiają takiej frajdy, jak powinny.
[video-browser playlist="634494" suggest=""]
Nadal też ukazywana jest rywalizacja Zacha i Andrew o względy Simona, tyle że tym razem akcent przeniesiono na pewien rodzaj uzależnienia - ładnie wytłumaczony na podstawie rekina i jego pasożyta. Andrew staje się więc małą kopią Zacha, zaś on sam jest kopią Simona. I tak się to jakoś kręci.
Trzeci odcinek The Crazy Ones nie jest zły, ale też nie jest dobry - to typowy średniak, który czasem bawi, ale nie porywa. Nie wiadomo, po czyjej stronie leży wina. Sarah Michelle Gellar dobrze uzupełnia szarżującego (czasami w niebezpieczne rejony autoparodii) Williamsa, który postanowił popuścić wszelkie hamulce, serwując widzom wszystko to, za co mogą go kochać (w domyśle także nienawidzić, choć akurat jego kreacja jest dla mnie dobrze przemyślana). James Wolk i Hamish Linklater również starają się wydobyć ze średnio rozpisanych postaci wszystko co się da. Może zawodzi koncepcja? A może scenarzyści, którzy nie są w stanie wymyślić autentycznie zabawnych sytuacji? Trudno powiedzieć. Na razie jest tak po prostu... mało szalenie.