Czy wobec tego można jeszcze stworzyć produkcję bazującą na którymkolwiek z powyższych motywów, która nie ograniczałaby się do ogranych schematów i - przede wszystkim - potrafiła przestraszyć? Owszem, można.

Josh i Renai to małżeństwo, które właśnie przeprowadziło się do nowego domu. Żona zajmuje się domem i dziećmi, podczas gdy mąż pracuje w szkole jako nauczyciel. Ich spokojne dotąd życie zostaje zakłócone w momencie, gdy ich syn, Dalton, spada z drabiny i uderza się w głowę. Następnego dnia chłopak już się nie budzi, a lekarze stwierdzają stan podobny do śpiączki. W trzy miesiące później, kiedy wszyscy zdążyli już otrząsnąć się z tragedii, a Dalton ze szpitala został przeniesiony pod opiekę rodziców, w ich domu dochodzi do niewyjaśnionych zjawisk. Renai zaczyna widywać tajemnicze osoby przemierzające korytarze, a nawet próbujące ją zaatakować. Josh początkowo jej nie wierzy, jednak kiedy i on staje się uczestnikiem dziwnych wydarzeń jego sceptycyzm szybko ustępuje. Czyżby ich nowy dom był nawiedzony?

[image-browser playlist="609433" suggest=""]

Jamesa Wana nikomu chyba przedstawiać nie trzeba. Miłośnicy kina grozy mieli okazję poznać go w 2004 roku za sprawą głośnego thrillera pt. "Piła". Film od razu przyniósł mu ogromną popularność sprawiając, że każdy, kto w choć najmniejszym stopniu interesował się horrorem zaczął śledzić jego kolejne projekty. W trzy lata później spod jego ręki wyszedł niezły "Dead Silence" charakteryzujący się świetnym, mrocznym klimatem. Jeszcze w tym samym roku na ekrany kin wszedł również bardzo dobry dramat "Wyrok śmierci" opowiadający o ojcu szukającym sprawiedliwości na mordercy swojego syna. Obie produkcje przypadły do gustu zarówno widzom, jak i krytykom. Nic więc dziwnego, że na kolejny produkt reżyserskich zdolności Wana nie musieliśmy zbyt długo czekać.

"Insidious", bo o nim właśnie mowa, początkowo może sprawiać wrażenie filmu, w którym schemat goni schemat. Tak też jest w istocie, ale tylko częściowo, bo choć film łączy ze sobą znane już motywy to dodaje również coś od siebie. Mam tutaj na myśli, przede wszystkim, występujący w filmie wątek podróży astralnych - jednak to trzeba zobaczyć samemu, nie chcę psuć nikomu przyjemności z seansu. To, co od razu rzuca się w oczy podczas obcowania z "Naznaczonym" to szybko zawiązująca się akcja i bardzo sympatyczni bohaterowie. Patrick Wilson ("Watchmen Strażnicy", "Drużyna A") i Rose Byrne, którą mieliśmy okazję oglądać niedawno w "X-Men: Pierwsza klasa" stworzyli postacie, pomiędzy którymi czuć ekranową chemię. Widz będąc świadkiem niesamowitych wydarzeń z całych sił stara się im dopingować i wraz z nimi przeżywa te mniej lub bardziej przyjemne momenty. Wcale nie gorzej wypada Ty Simpkins wcielający się w rolę młodego Daltona. Potrafi wzbudzić współczucie lub strach, w zależności od sytuacji.

[image-browser playlist="609434" suggest=""]

Największym atutem "Naznaczonego", co staje się powoli znakiem rozpoznawczym Wana, jest mroczny, niepokojący klimat. Może jest to zasługa niezłych zdjęć i montażu, a może dość nieprzyjemnej muzyki, trudno powiedzieć. Wiem natomiast, że oglądając ten film samotnie w ciemnym pokoju można się poczuć naprawdę nieswojo. Nie pamiętam już kiedy jakiś horror zdołał wywołać u mnie niepokój (o strachu nawet nie wspominając), ale w tym przypadku to uczucie towarzyszyło mi niemalże od początku aż do samego końca.

Nie będę ukrywał, że film wykorzystuje sprawdzone triki w postaci jump scenek, czy nagle podgłośniającej się muzyki. Robi to jednak z umiarem i na tyle umiejętnie, że ciężko jest to uznać za jakąkolwiek wadę. Dużo większe zastrzeżenia mam natomiast do nadmiernego wykorzystania efektów specjalnych w ostatnich minutach filmu. Twórcy chyba zachłysnęli się możliwościami współczesnych komputerów, bo zamiast straszyć nas tym, czego nie widać, pokazali nam demona w pełnej krasie, co nie wyszło zbytnio filmowi na dobre. Nie chodzi o to, że efekty są na niskim poziomie, co to to nie, po prostu co za dużo to nie zdrowo i pewne rzeczy lepiej pozostawić w domyśle.

[image-browser playlist="609435" suggest=""]

Przyznam się, że gdyby nie kilka drobiazgów, które osłabiły odbiór całości nie bałbym się postawić prawie że maksymalnej oceny. Dlaczego? A no dlatego, że w dobie chłamu, jaki zalewa nas z każdej niemalże strony, "Insidious" okazuje się być naprawdę bardzo dobrym filmem. Fakt, wykorzystuje ograne motywy, ale łączy je ze sobą w taki sposób i dodaje własne pomysły tak, że widz podczas seansu nie odnosi wrażenia déjà vu. Dodatkowo potrafi wywołać wspomniany już niepokój, co jak na dzisiejsze standardy jest nie lada wyczynem. Zresztą założę się, że co bardziej wrażliwe osoby, nieobeznane z kinem grozy, kilkakrotnie doznają uczucia strachu, szczególnie podczas sceny, w której Josh przemierza Otchłań.

Nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić "Naznaczonego" wszystkim tym, którzy cenią sobie dobre, klimatyczne horrory. Tym bardziej, że takie filmy to obecnie rzadkość, więc zwyczajnie nie wypada przegapić.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj