Większość odcinka dłużyła się niemiłosiernie, a nasi bohaterowie gdzieś tam jechali Impalą, niespiesznie rozmawiali, albo statycznie pozowali do zdjęć grupowych. Tak, wiem, nasi bohaterowie przeważnie rozmawiają i jeżdżą (a czasem gonią, uciekają lub walczą), pal diabli pozowanie, ale tym razem wszystko to czynili bez ikry, jakby wrzucili na jałowy bieg. Za mało dynamiki, za mało emocji. Apropos uczuć, po dłuższym czasie do Bunkra powrócił Castiel, cudem wydostawszy się z lochów króla Piekła, ale kto by się z tego powodu radował, wzruszał i ściskał przyjaciela? Jedna, chłodna rozmowa Casa z Deanem? Jedno zapytanie Sama o Mary uwiezioną w alternatywnym świecie, z którego wydostał się Lucyfer? Jakieś głębsze przeżycia związane z powrotem Lucyfera i zagrożeniem ze strony nowego wcielenia archanioła Michała? A skądże. Opanowawszy targające nimi emocje (których nie było widać), bracia Winchesterowie wraz z Castielem przez pół odcinka jeździli za Lucyferem od punktu A do punktu B, jak po sznurku, spotykając po drodze złego, ale przydatnego Mr Ketcha i pomagając siostrze Jo, przepraszam anielicy Anael, która wcale ich pomocy nie chciała. Przyznaję, że postać uzdrowicielki siostry Jo została całkiem zgrabnie napisana (co cieszy, bo gościnnie zagrała ją Danneel Ackles, żona Jensena) i obdarzona nie najgorszą historia i motywacjami, ale jej relacje z Lucyferem wydają się co najmniej dziwaczne. Nieco jaśniejszym punktem odcinka był Lucyfer boleśnie odczuwający ludzkie potrzeby, sympatyczny i pomocny bezdomny (Neil Webb – oj, niełatwo było znaleźć nazwisko grającego go aktora), doskonała – przynajmniej według Upadłego, odżywka do włosów Sama, nowy król Piekła pozujący na Złego Pułkownika Sandersa z KFC, nieprzytomne ilości smażonych kurczaków pochłaniane przez proroka bez duszy i piekielnie ryzykowna rozmowa Asmodeusza z Mr Ketchem. Ciemniejszym – niesłabnąca głupota aniołów, śladowa obecność Winchesterów w serialu o Winchesterach, nadmiar Lucyfera, którego powoli mam po dziurki nosa, mimo bardzo dobrej gry Marka Pellegrino, czy pomysł archanielskiego ostrza. Nie wiem, czy to wina moich nieulubionych scenarzystów (Eugenie Ross-Leming i Brada Bucknera), czy reżysera (Eduardo Sanchez), ale z taki materiałem wyjściowym mogło być znacznie lepiej, a nie było. Za to na początku odcinka mieliśmy sympatyczne odniesienie do Stand by Me według Stephena Kinga (chłopcy, nie szturchajcie ciała patykami, jeśli nie chcecie, by ożyło), a na koniec Devil’s Bargain czekała nas niezła niespodzianka i powrót kogoś (chociaż ostro sponiewieranego), za kim sporo widzów się stęskniło. A to pozytywna niespodzianka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj