Najnowszy odcinek Nie z tego świata podjął ponowną próbę wskrzeszenia Lucyfera – na szczęście, nie licząc dobrych efektów specjalnych, całkowicie nieudaną. I to prawdopodobnie ostatecznie.
A
Nie z tego świata zaczęło się tak miło – od proroka Donatello piekącego ciasteczka i nucącego piosenkę Raindrops keep falling on my head B. J. Thomasa oraz planowanego wieczoru gier w Bunkrze Ludzi Pisma, który niestety, nie doszedł do skutku. Popcorn się zmarnował. Wszystko przez knowania Nicka (Mark Pellegrino), grającego we własną grę w kotka i myszkę i wciągającego w nią zarówno Donatello, jak i Winchesterów i Jacka. Wszystkich Winchesterów, bo Mary w końcu zawitała do Bunkra.
Irytujące – zabrakło jej w sytuacjach podbramkowych, ale teraz postanowiła zostać na dłużej, by zaopiekować się Jackiem. Czemu to nie mógł być Castiel, nieco lepiej pojmujący „istotę niebiańską”? Żadna „wzruszająca” rozmowa z Deanem w Impali nie zmieni faktu, że Mary zwykle woli być wszędzie indziej, tylko nie z synami. Acz pogaduszki z Deanem, czy pochwała Sama, niczym symboliczne przechodzenie pod drabiną, sugerują, że niedługo Mary może przydarzyć się coś wyjątkowo niedobrego…
Wątek Castiela i siostry Jo, czyli anielicy Anael, prócz tego, że miły dla oka – zarówno ze względu na nieoczekiwaną szczerość i urodę Jo, jak i sarkastyczne uśmiechy Castiela, był odcinkowi potrzebny jak dziura w moście. Ile razy można poszukiwać Boga, tym bardziej, że raz się już go znalazło? Nie wiem, czy Amara jednak nie byłaby przydatniejsza, w końcu to ona żywiła się duszami (choć, z drugiej strony – może potrafiła je pochłaniać, ale miałaby kłopot z ich zwracaniem). Mam wrażenie, że wyprawa Castiela i Anael została napisana tylko po to, by w serialu ponownie mogła się pojawić Danneel Ackles, ale mogę się mylić…
Night game zdominował wątek Nicka psychopaty zmierzającego po dosłownych trupach do celu, czyli wskrzeszenia Lucyfera. Dzięki Bogu, że jednak scenarzyści nie doprowadzili owego konceptu do końca i być może (oby z pewnością) więcej do niego nie wrócą. Kilkakrotnie odgrzewany kotlet naprawdę nie smakuje tak samo.
Odnotowano sympatyczny powrót do bystrego Sama nad księgami i zdecydowanie mniej sympatyczny – do Sama niemal (znowu) umierającego na rękach brata. Po drodze dostaliśmy szczyptę tortur w wykonaniu Deana (scenarzyści – serio?), kolejny samulet, telefon do Boga, śnieg, całopalenie, dobre sceny walki z demonami, a przede wszystkim Jacka zbawiciela oraz Jacka okrutnego niszczyciela i enigmatyczne zakończenie, budzące w widzach iskrę niepokoju. Jak sądzicie – co się stało z Mary Winchester?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h