Nieobliczalna to nowy polski film, dostępny od 17 maja na Prime Video, który miło mnie zaskoczył. Opis mnie nie zachęcił, bo nie jestem zapaloną fanką thrillerów. Jednak po naciśnięciu przycisku "play" nie mogłam oderwać się od ekranu.
Trudno powiedzieć coś o fabule Nieobliczalnej, by nie wejść na terytorium spoilerowe. I jest to komplement. Mam wrażenie, że współcześnie tak reklamuje się filmy i seriale, szczególnie polskie, że po obejrzeniu zwiastuna wiemy już właściwie wszystko – od tego, co jest w przesyłce, po numer buta listonosza. Gdyby te same osoby z marketingu odpowiadały za Kinder Niespodziankę, zapewne nakleiłyby zdjęcia zabawek na papierek. W tym wypadku jest inaczej. To, czego możemy dowiedzieć się z opisu i zwiastuna, to zaledwie strzępki wątków, splątane nitki, które są powoli rozplątywane w trakcie seansu. Element zaskoczenia to według mnie najważniejsza cecha thrillera, a w tym wypadku poradzono sobie z nim fantastycznie. Napięcie jest budowane już od pierwszych minut i utrzymuje się przez cały seans. Można je porównać do naciągniętej struny. Wciąż czekamy na coś złego. Coś, co wydaje się nieuniknione i ostateczne.
Film w dużej mierze skupia się na Martynie i Wojciechu, którzy dla wielu osób są wzorem idealnej pary. Oczywiście to złote jajko w środku okazuje się zgniłe, jak to zwykle bywa w utopiach. To właśnie od problemów tego małżeństwa wychodzą kolejne wątki – Alicji (przyjaciółki Martyny), jej syna Daniela, a także jego dziewczyny Adeliny, zajmującej się chorą matką – które na początku wydają się ze sobą niepowiązane, ale później okazują się rozrzuconymi puzzlami, składającymi się w jeden obraz.
Najpierw muszę zatrzymać się przy Martynie i Wojciechu, bo to właśnie ich relacja sprawia, że Nieobliczalna jest tak dobrym filmem. Agnieszka Grochowska i Paweł Małaszyński są fantastyczni w swoich rolach. Wiem, że produkcja powstała na podstawie książki Magdy Stachuli o tym samym tytule, więc część osób miała pewne wyobrażenie o tych postaciach na długo przed projektem Prime Video. Mogę jednak z ręką na sercu zapewnić, że to idealny casting. Zarówno osobno, jak i we wspólnych scenach aktorzy radzą sobie doskonale. Atmosferę między nimi można ciąć nożem już od pierwszych minut, gdy pojawiają się dopiero pierwsze nieśmiałe znaki ostrzegawcze, że coś jest nie tak. I o to właśnie chodzi – o subtelność! O to, jak ciało Martyny się napina, gdy pojawia się Wojciech, i o to, jak mężczyzna zapełnia sobą całe pomieszczenie.
Agnieszka Grochowska miała przed sobą naprawdę trudne zadanie. Martyna to postać, której nie można było zagrać wielkimi gestami, ponieważ jej ból jest wyrażany poprzez bierność i apatię. O wiele trudniej jest ukazać dyskomfort, złość i bezsilność, gdy nie można krzyczeć ani płakać. A Grochowskiej się to udało. Muszę przyznać, że dawno nie byłam tak zachwycona kreacją aktorską. Jest wiele scen, które zrobiły na mnie wrażenie. Chyba najbardziej zapadł mi w pamięć moment, w którym Wojciech inicjuje zbliżenie z Martyną – jeszcze zanim wyraziła swój sprzeciw, czułam go każdą komórką ciała.
Muszę tutaj także ogólnie pochwalić całą ekipę Nieobliczalnej. Zwykle nienawidzę takich scen, ponieważ nawet głośne tytuły, takie jak Gra o tron, całą uwagę skupiają na cierpiącej kobiecie, a nie na napastniku. Oglądamy to zwykle jego oczami, a nie jej. W tym wypadku twórcom udało się podkreślić dyskomfort. Skutecznie podbili strach widza przed Wojciechem, a jednocześnie nie rozsmakowali się w czymś, co powinno przecież być niepokojące. Domyślam się, że to zasługa koordynatorki scen intymnych, o której opowiedziała mi Julia Wieniawa, grająca Adelinę. Specjalistka zadbała o to, by wszyscy aktorzy na planie czuli się bezpiecznie. Pozwoliła im przedyskutować takie sceny i się na nie przygotować.
Paweł Małaszyński także wykonał świetną robotę. Wojciech jest odpychający, nawet gdy jeszcze nie mamy zbyt wielu dowodów na to, że w jego małżeństwie rzeczywiście dzieje się coś niedobrego. Czułam do niego niechęć już od pierwszych minut. Poza tym podoba mi się, jak zbudowano tę postać. Gdy mężczyzna pyta, dlaczego żona rozmawiała z przyjaciółką tak długo przez telefon, albo gdy posługuje się określeniami typu "mama była niegrzeczna", film w subtelny sposób zaczyna wysyłać nam sygnały, że coś jest nie tak. Te z czasem stają się coraz wyraźniejsze, co pomaga utrzymać napięcie, o którym wspomniałam na samym początku recenzji.
Na pewno też wielu z Was ciekawi, jak poradziła sobie Julia Wieniawa – jej nazwisko zawsze wzbudza duże emocje. Na pewno to jej najciekawsza rola, dzięki której wreszcie mogła rozwinąć skrzydła. Do tej pory jej kariera była dość nierówna. Zaintrygowała mnie w Lesie dziś nie zaśnie nikt (nasza polska final girl!), ale nie spodobała mi się w słabym serialu Teściowie. Chyba wpadła w pewnego rodzaju pułapkę, bo twórcy ciągle proponują jej podobne role atrakcyjnych dziewczyn (patrz: Nie cudzołóż i nie kradnij). Nieobliczalna to ogromny i potrzebny powiew świeżości w jej portfolio.
Adelina to rozbudowana i interesująca postać. Wydaje się całkowitym przeciwieństwem aktorki – nierzucająca się w oczy, nieufna i apatyczna – dzięki czemu artystka miała okazję zaprezentować swoje umiejętności. Chyba pierwszy raz widziałam Wieniawę w tak subtelnej kreacji, w której pozwolono jej grać "ciszej" – małymi gestami, nierównym oddechem czy zranionym spojrzeniem. Dobrze udało jej się wtopić w klimat filmu i dotrzymać kroku pozostałym (i bardziej doświadczonym) członkom obsady. Moim zdaniem Julia Wieniawa naprawdę sprostała zadaniu – pierwszemu takiemu w swojej rozkwitającej karierze. Poradziła sobie także w trudnych i odważnych scenach intymnych. Widać było, że to praktycznie jedyny czas, gdy Adelina – zapewne poprzez poczucie bliskości i spełnienia, których brakuje jej na co dzień – wydaje się obecna.
Mogę się właściwie "przyczepić" tylko do jednej rzeczy. Wieniawa w przeciwieństwie do Grochowskiej miała kilka momentów, w których mogła sobie pozwolić na bardziej wylewną reakcję (krzyk), jednak efekt wydawał mi się bezpłciowy. Chciałabym w przyszłości usłyszeć w jej głosie trochę więcej emocji. Szczególnie że mimika i mowa ciała naprawdę mi się podobały.
Martyna i Adelina mają bardzo ciekawe i dobrze rozbudowane wątki. Obie postacie (mimo ich wad) polubiłam i chciałam im kibicować. Problemem są za to bohaterowie drugiego planu, czyli Alicja i Daniel. Naprawdę trudno mi było uwierzyć w przyjaźń pomiędzy Alicją i Martyną, która przecież była kluczowym wątkiem. Wiem, że zapewne chodziło o to, by pokazać, że czasem nawet najbliższe osoby nie mają świadomości dziejących się krzywd, ale w ogóle to nie wybrzmiało. Miałam wrażenie, że ta relacja jest sztuczna i niewiarygodna, przez co później nie odczuwałam zbyt wielkich emocji, gdy zostawała wystawiona na kolejne próby. Innym problemem jest Daniel. Syn Alicji jest dwuwymiarowy i wydaje się istnieć tylko po to, by popychać akcję do przodu. Nie potrafiłam zrozumieć jego motywów czy uwierzyć w jego relacje. Przy czym w obu wypadkach uważam, że to nie aktorzy zawinili, a słabo napisane wątki.
Kolejnym minusem jest finał. O ile napięcie było idealnie budowane przez cały film, to pod koniec zabrakło mi jakichś fajerwerków. Może dlatego, że w dużej mierze te ostatnie minuty zostały poświęcone Martynie i Alicji, a – tak jak wspomniałam wcześniej – ich przyjaźń nie została wiarygodnie przedstawiona. Może gdyby było inaczej, ta konfrontacja byłaby ciekawsza.
Nie zmienia to jednak faktu, że Nieobliczalna to naprawdę dobry film, a drobne mankamenty nie zepsują Wam seansu. Jeśli lubicie thrillery, to warto go obejrzeć – chociażby tylko po to, by zobaczyć, jak świetnymi aktorami są Agnieszka Grochowska i Paweł Małaszyński. Jestem też pewna, że twórcy długo będą Was trzymać w niepewności co do tego, kto jest prawdziwą ofiarą w tym filmie. Ode mnie mocna ósemka. I błagam – dajcie Piotrowi Trzaskalskiemu więcej filmów, bo mam wrażenie, że dopiero się rozkręca.