Nicolas Cage w Niewesołym miasteczku sprząta, popija napój energetyczny, gra na flipperze i spuszcza łomot morderczym animatronicznym robotom. Jest nieustraszonym twardzielem, co daje komiczny efekt w tym filmie klasy B. Z odpowiednim podejściem i odrobioną dystansu ten komediowy horror potrafi dostarczyć niezłej rozrywki. Oceniam.
Powtórzmy to jeszcze raz.
Niewesołe miasteczko jest filmem klasy B, które nie próbuje być czymś więcej niż swój format.
Nicolas Cage doskonale wiedział, w jakim rodzaju absurdalnej produkcji. Miał też świadomość, że nie wypowie ani jednego słowa, co mu się najbardziej podobało. Twórcy wybrali sobie taką komediowo-horrorową konwencję, dlatego po tym filmie nie można oczekiwać głębokiego kina czy wielkich emocji, bo nie o to chodzi. Ma dostarczać prostej rozrywki, którą trzeba brać z dystansem i luzem. Wtedy dobra zabawa jest gwarantowana.
Nicolas Cage gra mężczyznę, który zgadza się odpracować koszt naprawy samochodu w zapuszczonym miejscu rozrywki dla dzieci. Nie ma imienia, bo nic nie mówi. Jest śmiertelnie poważny i niezwykle groźny. Wręcz zabija wzrokiem. To twardziel, jakich mało. Na jego drodze do wykonania zadania stają nawiedzone animatroniczne roboty, które postanawiają go zaatakować. Nie wiedzą jednak, że to nie on został zamknięty z nimi - to roboty zostały zamknięte z nim. Powaga i kamienna twarz Cage’a daje groteskowy efekt, dlatego gdy jego bohater robi przerwy (odmierzając precyzyjnie czas niczym Denzel Washington w
Bez Litości), popija napój energetyczny i gra na flipperze, sytuacja staje się jeszcze zabawniejsza.
Niewesołe miasteczko jest też po części slasherem, bo przypadkowo dołącza do niego grupa nastolatków. Nie brakuje krwi, makabryczny scen i seksu. Najbardziej w pamięć zapada Emily Tosta wcielająca się w Liv, która chce spalić ten budynek w związku z jej smutną przeszłością. Dziewczyna gra tak, jak na film klasy B przystało, czyli nijako i z jednym wyrazem twarzy. Ważne, że wzbudza sympatię, bo potrafi sobie radzić w trudnych sytuacjach. Z bohaterem Cage’a tworzą dziwny duet, ale w pewien sposób zostaje zbudowane między nimi milczące porozumienie. Oczywiście o nawiązaniu głębszej więzi nie ma mowy, co wymusza konwencja filmu.
W tym komediowym horrorze nie brakuje też walk pomiędzy Cagem a robotami. Ich choreografia czy montaż nie powalają na kolana. Ale za to tym pojedynkom dodaje humoru specyficzna muzyka. A na widok Cage’a spuszczającego im łomot przepychaczem również nie da się nie uśmiechnąć. Jego starcia są brutalne z kończącym ciosem w stylu „fatality” z
Mortal Kombat. Same animatroniczne roboty nie straszą ze względu na ich wygląd, bo są zabawkowymi zwierzętami i postaciami z bajek. Jednak gra świateł powoduje, że stają się to dość upiorne. Poza tym poruszają się żwawo i płynnie, więc prezentują się lepiej niż tego typu kukły z filmów z lat 80. Do tego od czasu do czasu powodują wzrost napięcia, gdy zaczynają skradać się do bohaterów.
Niewesołe miasteczko jest pastiszem, który ma przez niecałe 1,5 godziny bawić swoją przerysowaną formą. Jest całkiem pomysłowy, mimo że fabuła nie jest skomplikowana, bo ważniejsza jest w tym wypadku akcja i rozlew krwi. Nie jest to rola życia dla Cage’a, ale ma fantazję, żeby grać w tak absurdalnym i szalonym tworze, który należy traktować z przymrużeniem oka. Na pewno nie do każdego trafi ten typ rozrywki i humor. Natomiast jako film klasy B spełnia swoją rolę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h