Projektem zajął się absolwent prestiżowego Juilliard School, Theodore Shapiro. Kompozytor znany jest ze swojego udziału w projektach raczej lekkich – komediach (często niezbyt wymagających) i filmach dla nastolatków. Jego utworów mogliśmy słuchać między innymi w "Idiokracji", "Starskym i Hutchu" oraz "Diabeł ubiera się u Prady".
Recenzja dotyczy tylko części ścieżki dźwiękowej. Piosenki, które pojawiały się w filmie, zostały wydane na osobnym krążku, na którym pojawiło się na przykład energetyczne "Dirty Paws" formacji Of Monsters and Man pochodzącej z kraju, w którym wybuchł Eyjafjallajökull. Nie jedyna to "skandynawskość" w "Sekretnym życiu…". Zarówno na składance, jak i w ścieżce oryginalnej można usłyszeć szwedzkiego piosenkarza, gitarzystę i kompozytora – José Gonzáleza, którego ślad w pracy Theodora Shapiro był na tyle wyraźny, że został oficjalnie dopisany jako featuring amerykańskiego kompozytora.
Autorom udało się oddać w dźwiękach trzy twarze Mitty'ego. Bohater na pierwszy rzut oka wydaje się nam bardzo pospolity: to everyman przeżywający swój everyday, drzemie w nim jednak głód przygody. Ta nieśmiała, zahukana, ale marzycielska strona zilustrowana jest przez nienachlane, skoczne staccato fletu i lekkie murmurando Gonzáleza. Mitty ze swojej własnej wyobraźni, brawurowy i pewny siebie, oddany jest przez pełnoorkiestrowe, przerysowane kanonady dźwięków w stylu action score rodem z filmów akcji ("Building Rescue" i mocno prześmiewcze w swej elektronice oraz chóralnych fragmentach "Ted vs Walter"). Ten trzeci Mitty, przeżywający przygodę na własnej skórze, jest podekscytowany (klaszczące dłonie i motywująca gitara w "Eyjafjallajökull"), ale jednocześnie bardzo wyciszony. Nie ma w tych utworach komiksowości ani tym bardziej nut prześmiewczych ("Conan Cab").
Motyw przewodni ścieżki ma kilka swoich wariacji o zupełnie różnym wydźwięku. W "Walter Time" zaaranżowany jest tak, że świetnie oddaje pospolitość egzystencji Waltera (i jakby lekko ją przedrzeźnia manierą luźno kojarzącą się z "Simsami") oraz nutkę marzycielstwa czy tęsknoty za życiem w aktywnym tego słowa znaczeniu. Słychać już jednak, że to tylko cicha woda, która powoli sobie wydłubuje dziurę w tamie. Każda następna reinterpretacja motywu przewodniego zyskuje jakiś dodatkowy smaczek: a to etno-kotły i bębny ("Time and Life"), a to mandolinę wysyłającą nas na chwilkę na Wschód ("Arctic Fantasy").
Muzyka napisana przez Shapiro i Gonzáleza jest typową muzyką ilustracyjną, ale to właśnie jest jej największą siłą. Związana jest z obrazem bardzo mocno – mam na myśli nie tylko postać samego bohatera, ale również plenery, które mogliśmy podziwiać na ekranie. "Into the Harbor" oraz "Eyjafjallajökull" robią to, co zazwyczaj robi kamera: dodają przestrzenności krajobrazom, które i tak już są niezwykle kusząco dla widza otwarte i wolne. Aż chce się odetchnąć pełną piersią.
W filmie kontrast dla nienachlanej kompozycji Shapiro i Gonzáleza zapewniają mocne, wybijające się z ekranu piosenki, które znalazły się na składance. To paradoksalnie sprawia, że również utwory instrumentalne są nie tylko zauważalne, ale i zapamiętywane. Dlaczego score’u do "Sekretnego życia Waltera Mitty" słucha się dobrze również bez wizji - to pozostaje wielką tajemnicą wiary. Ale może urzeka właśnie ten brak nachalności?