Nocna przygoda to film, który wyszedł z fabryki Netflixa. Tak dosłownie; przypomina twór filmopodobny, który został realizowany taśmowo na podstawie czegoś, co ma przypominać scenariusz. Tu nie chodzi nawet o to, że historia jest okropnie wtórna, nudna i zawstydza wiele filmów uznawanych za sztampowe. Rozchodzi się o rozpisanie całości na sceny i to sprawia wrażenie, jakby scenariusz miał może kilka kartek. Akcenty rozłożono przewidywalnie, twisty są oczywiste, a w opowieści brak nutki... właśnie, tej tytułowej przygody. Pomijając już wrażenie podobieństw do wielu filmów gatunkowych, trudno doszukać się w tej historii jakiegoś rozrywkowego charakteru. Przez brak balansu otrzymujemy jednostajną historię, która przeciąga bohaterów z punktu A do punktu B, nie dając emocji, ciekawych scen akcji (takowych jest kilka i są fatalne). Z jednej strony obserwujemy perypetie rodziców, z których to matka była superzłodziejką przypominającą superszpiega (nasuwają się skojarzenia z filmem Mali agenci). Śledzimy planowany skok, który wydaje się wymyślony na kolanie, a by było gorzej - jest szkaradnie wykonany. Z drugiej strony mamy  "przygodę" dzieciaków, którzy rozwiązują zagadki niczym z Kodu Da Vinci, by odnaleźć rodziców. Spójności w tym za wiele nie ma, atrakcyjnych pomysłów jeszcze mniej, więc szybko wkrada się nuda przez oklepany motywy. Gdyby chociaż ta komedia była zabawna, ale tak odtwórczego poczucia humoru dawno nie widzieliście na ekranie. Najgorzej wypada Ken Marino, któremu przecież talentu komediowego odmówić nie można. Jego fajtłapowaty ojciec jest irytujący, obrzydliwy (gagi z wymiotowaniem) i niemiłosiernie stereotypowy. Jego próby ciągłego gadania, co mu ślina na język przyniesie miały bawić, bo aż nadto łopatologicznie twórcy nam to sugerują, a jedynie wywołuje falę zażenowania. Malin Akerman i Joe Manganiello również niczego nie ratują. Ich wątki oparte są na jednym komediowym schemacie, który razi karygodną realizacją, brakiem kreatywności i wyczucia czasu. Trochę sytuację ratują dzieciaki, bo Sadie Stanley i Cree Cicchino wzbudzają sympatię. Tego samego nie można powiedzieć o młodszym bracie bohaterki, który będzie działać na nerwy wielu widzom. Nie tylko przez dziwaczne zachowania i wątpliwej jakości gagi, ale przez to, jak wykrzykuje swoje kwestie, wzbudzając raczej antypatię.  Oczywiście jak to w familijnych komediach bywa, potrzebny jest morał. W tym przypadku są to relacje rodzinne, które muszą dojrzeć przez tytułową przygodę. Kłopot w tym, że reżyserka nie potrafi tego wprowadzić naturalnie, więc jest chaotycznie i łopatologicznie. Zwłaszcza razi ta kiczowata ostatnia scena, jak rodzina jedzie samochodem i każdy po kolei mówi, co czuje i jak dorósł przez te wydarzenia. Przesłodzone, bez emocji, wręcz kuriozalnie ukazane. Do tego doliczmy siermiężnie przygotowaną scenę koncertu dziewczyny na wiolonczeli. Przewidywalność to najmniejszy problem, ale to uczucie zażenowania, pozbawienie tego typu wątków serca, to wielki grzech. A przecież naprawdę wystarczy świadomie i z uczuciem operować tymi schematami. Nocna przygoda to film całkowicie niewarty obejrzenia. Nie jest to nawet przyzwoita rozrywka. To przykład produkcji Netflixa tworzonej w fabryce, w której każdy aspekt fabuły, koncepcji, kreacji jest odmierzony jak od linijki. Schematyczne do bólu i przypominające felerne filmy familijne z lat 90. tworzone na rynek telewizyjny. Nawet z takim samym mizernym budżetem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj