Gdy na tegorocznym D23 Disney ogłosił, że w dniu premiery swojej platformy widzowie dostaną dwie premierowe oryginalne produkcje, wszyscy byli zadowoleni. Pierwsza, to nowa wersja Zakochanego kundla, a druga to świąteczna komedia z Anną Kendrick i Billem Haderem w głównych rolach. Co tu może pójść nie tak? Oba nazwiska są obecnie na topie, a fani ich uwielbiają. Zwłaszcza Kendrick cieszy się bardzo dużym uznaniem. Do tego sama historia wydaje się bardzo przyjemna. Dzieci Świętego Mikołaja przygotowują się do przejęcia biznesu po ojcu. To mają być pierwsze Święta Bożego Narodzenia, w czasie których Nick Kringle zastąpi ojca. Problem polega tylko na tym, że on nie bardzo czuje klimat świąt i znika przy pierwszej nadarzonej się okazji. Z misją poszukiwawczą wyrusza jego siostra Noelle Kringle, która podczas podróży zaczyna odkrywać swoje powołanie. Na pierwszy rzut oka historia ma wszystkie składniki, by móc miło przy niej spędzić wieczór z rodziną. Niestety, coś tu nie zagrało, a pisząc "coś", mam na myśli scenariusz. Marc Lawrence, który jest zarówno autorem scenariusza, jak i reżyserem, poszedł na łatwiznę, serwując nam mdłe danie znacznie poniżej jakości do jakiej przyzwyczaiły nas produkcje Disneya. Całość wygląda tanio i w dodatku jest niedopracowana. Wystarczy spojrzeć na postać małego białego renifera o imieniu Snowcone, który wygląda strasznie nienaturalnie. Jakby został dodany w ostatniej chwili do filmu. Widać to najlepiej w momentach interakcji z innymi postaciami, a w szczególności w scenie, gdy lata za oknem Noelle. Takie zabiegi nakładania animacji to polska telewizja stosowała w latach 90. Nie jest to jakość, której spodziewamy się po Disney i to w ich własnej oryginalnej produkcji przygotowanej na start platformy streamingowej. Do tego sama historia jest po prostu nudna i wyprana z humoru. Nie ma w niej odrobiny ciepła. Kryzys tożsamościowy, jaki przechodzi Nick obarczony wielką odpowiedzialnością, której tak naprawdę nie chce, jest bardzo słabo nakreślony. Do tego postać Noelle zamiast wzbudzać pozytywne emocje, najczęściej irytuje. I nie jest to wina Anny Kendrick, która stara się jak może. Jednak scenariusz nie daje jej zbyt dużego pola do popisu. Lawrence w swoim tekście założył, że nieporadność i odmienność tej postaci będzie bardzo zabawnym punktem całej opowieści. Ale niestety nie jest. Widz częściej od uczucia rozbawienia przeżywa zażenowanie. Pozytywów też próżno szukać na drugim planie, bo ani Billy Eichner nie jest przerażający jako kochający nowe technologie kuzyn Gabriel Kringle, ani Kingsley Ben-Adir nie jest aż tak szarmancki, by zawojować serca damskiej części widowni. Mając w obsadzie takie osoby jak Kendrick czy Hader, można było wykazać się większą inwencją, a tak tylko zmarnowano ich potencjał. Podobnie jest zresztą z postacią surowej elfki Polly granej przez legendę ekranu - Shirley MacLaine, która na ekranie pojawia się, by pokazać tylko groźną minę. Noelle brakuje świątecznego klimatu. Jest to produkt świątecznopodobny i to stanowi chyba największy problem. Podczas seansu ani razu nie czujemy tego ciepła, zazwyczaj towarzyszącego produkcjom tego gatunku. W bibliotece Disney+ jest wiele świetnych filmów o świętach, więc lepiej po nie sięgnąć, a produkcję Lawrence’a pominąć. Nie ma co tracić czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj