Osadzenie przygód policyjnego cyborga w ramach konwencji PG-13 od razu pokazuje, że nowy RoboCop nawet nie zamierza konkurować z filmem Paula Verhoevena i nie będzie jego kalką. Padilha postawił sobie za zadanie pokazać temat z całkiem innej strony. Zamiast przemocy i brutalności mamy więc moralne dylematy i pytania o granicę człowieczeństwa. Co zaskakujące, wcale nie wyszło to tak źle, jak się wszyscy spodziewali. Do filmu Padilhy wystarczy podejść z otwartym umysłem i bez uprzedzeń, nie spodziewając się rewatchu oryginału - dzięki temu z kina można wyjść względnie usatysfakcjonowanym.
Jest rok 2028. Technologia poszła znaczenie do przodu, a w branży robotyki prym wiedzie firma OmniCorp. Jej wytwory wspierają misje militarne USA poza jego granicami, ale społeczeństwo nadal nie zgadza się, aby drony pilnowały porządku w kraju. Wszystko zmienia się, gdy nadarza się okazja, by maszynę obdarzyć ludzkimi emocjami i czuciem poprzez połączenie jej z człowiekiem. Po ciężkim wypadku, jakiemu ulega Alex Murphy, wzorowy policjant, mąż i ojciec, jego jedyną szansą na dalsze życie jest technologia OmniCorpu, który w tym przedsięwzięciu widzi szansę na realizację większego planu.
Największą zaletą RoboCopa jest jego prześmiewczy charakter. Trafny komentarz na medialną i polityczną rzeczywistość zaserwowany został w cudownie satyrycznym opakowaniu w postaci programu telewizyjnego, który prowadzi Pat Novak. W postać tę wciela się fantastyczny Samuel L. Jackson, który w filmie błyszczy - jego rola jest przerysowana, ale ani przez moment nie przekracza granic absurdalności. Scenariuszowo wszystkie monologi Novaka są bezbłędne. Piękne w nowym RoboCopie jest hołdowanie oryginałowi, do którego Padilha ma ogromny szacunek. Najlepiej widać to w samej końcówce, kiedy RoboCop wraca do korzeni.
Joel Kinnaman jest bez wątpienia bardzo dobrym aktorem, co udowodnił w Dochodzeniu, ale tym razem znalazł się w cieniu kolegów. Choć nie popełnił jakichś rażących błędów, to niczym się też nie wyróżnił. Lepszy był od niego wspomniany już przeze mnie Samuel L. Jackson, a także Gary Oldman wcielający się w doktora Nortona, który praktycznie stworzył RoboCopa. Oldman jest niesamowicie charyzmatyczny, a swoją rolę zbudował na solidnych fundamentach scenariuszowych. Zawodzi natomiast Michael Keaton. Jego czarny charakter pozbawiony został odpowiedniej charyzmy. Na szczęście doskonale wspiera go Jackie Haley, który godnie reprezentuje drugą stronę konfliktu.
Biorąc pod uwagę ograniczenia PG-13, Padilha zrobił wszystko, by uczynić swój film widowiskowym kinem akcji. Dzięki temu jego RoboCop zapewnia niezłą rozrywkę, przy której można się dobrze bawić. Futurystyczna wizja świata jest fabularnie spójna, czasem tylko zdarzają się zgrzyty i chaotyczne sekwencje. Głośne pytanie o granicę człowieczeństwa wybrzmiewa odpowiednio mocno, a gdyby nie pojawiający się od czasu do czas patos, byłoby jeszcze lepiej. Film zawiera też kilka naprawdę świetnie zrealizowanych scen, jak choćby ta, w której majestatyczny RoboCop zeskakuje ze sceny w środek przerażonego tłumu. To może się podobać.
Idąc na seans nowego RoboCopa, należy pamiętać, że jest to całkiem innym film niż klasyka Verhoevena. Patrząc na niego w taki sposób, szybko dojrzeć można wszystkie zalety, które w gruncie rzeczy przesłaniają wady. Jeśli jednak ktoś nie wyobraża sobie robo-gliny bez przemocy, brutalności i hektolitrów krwi, to zamiast filmu Padilhy powinien jeszcze raz obejrzeć oryginał. W ten sposób wszyscy będą zadowoleni.