Kolejne odcinki serialu w dalszym ciągu utrzymują swój przeciętny poziom. Co gorsza, zaproponowane tym razem cliffhangery nie wywołują już niepokoju a raczej uśmieszek politowania.
Salvation miewają swoje momenty, w których radzą sobie całkiem przyzwoicie (mówimy wciąż o przyzwoitości mierzonej wyłącznie miarą tego konkretnego serialu, bo do innych trudno to nawet porównywać). Niestety w przeważającej większości oferuje nam się tu scenariuszowe głupoty i napompowane dramatyczne sceny, które tak naprawdę nie wywołują większych emocji. Widać wyraźnie, że w odcinkach 8 i 9 twórcom już powoli brakuje pomysłów na to, jak pchnąć akcję do przodu – mamy zatem nieskończenie wiele konfrontacji między ekipą Dariusa a Resist, plus Liama, który stoi między nimi w niezręcznym rozkroku.
Zanim to wszystko jednak raczy nasze oczy, twórcy ostatecznie biorą się za wątek znikającego Tanza. I tak trzymano nas w niepewności dosyć długo, bo "aż" kilkanaście minut, co dla tego serialu jest rzadkością. Niestety, element zaskoczenia wcale nie działa tak, jak trzeba – już od pierwszych minut widać, że Aguirre to właśnie Tanz, bo sztuczna i gumowa maska odznacza się na jego głowie wybitnie nienaturalnie. Aż dziw bierze, że Liam i Alycia w ogóle nie dostrzegli w postaci profesora nic podejrzanego. W takich sytuacjach niski budżet serialu naprawdę boli – efekty specjalne są tak naciągane, że trudno dać wiarę w to, co dzieje się na ekranie, choćby nie wiem jak poważne miny przybrali zgromadzeni. Nie pomaga także fakt, że kamera stara się unikać Aguirre jak tylko może – to też mimowolnie zwraca na niego naszą uwagę, niwelując jakikolwiek efekt szoku, gdy już przyjdzie do ujawnienia jego prawdziwej tożsamości.
To jednak nie koniec naiwności jeśli chodzi o bieżące odcinki – zawodzi także wątek nowych złoczyńców, których już zidentyfikowaliśmy jako Q-17, a przynajmniej pierwsza niebezpieczna konfrontacja z nimi, której dokonuje Harris. Najpierw zapowiada się ich jako geniuszy, ludzi-widma, takich złoli, z którymi nie sposób nawet się mierzyć. Tymczasem dwóch przedstawicieli tej iście niebezpiecznej grupy cyberterrorystycznej zwyczajnie daje się nabrać na tani chwyt Harrisa, który zwabia ich w pułapkę z pomocą Fiony. Nie tego oczekiwałam od nowych superzłoczyńców i choć wiem, że w ręce Harrisa wpadły na razie tylko pionki i tak nie mogę podejść do tego z pełną powagą. Podobnie rozczarowujące jest zamknięcie wątku Resist i Alycii – silna kobieta, która trzyma wszystkich w garści od kilku minionych odcinków, wybiega z płaczem z pomieszczenia, bo Liam zniszczył jej system. Trochę to niepoważne i co gorsza zdaje się, że na tym naprawdę koniec jej wątku – krótki dialog między Liamem a Dariusem można odebrać jako krótkie pożegnanie.
Ważnym momentem odcinków z pewnością była śmierć Crofta, jednak nawet i ona nieszczególnie mnie obeszła. Wszystko przez naiwną realizację – choć bohater poświęcił się dla Liama, scena jego zgonu jest zaprezentowana po prostu płasko. Zabawny jest również fakt, że ciało Crofta po prostu leżało na podłodze tak, jak upadło – po tej scenie zdążyliśmy zrobić rundkę po laboratorium wraz z Dariusem i Liamem i nikt w tym czasie nie raczył nawet zająć się faktem jego śmierci. Jestem zawiedziona ostateczną („wielką” choć kilkuminutową) konfrontacją bohaterów z Resist – choć przynosi ona ofiary, wypada po prostu źle, a jeden z ważniejszych wątków sezonu zostaje zakończony po prostu w mizerny sposób. Cóż nam więc pozostaje, znów to nieszczęsne Q-17. Może i grupa została na razie potraktowana po macoszemu, ale to dobrze, że są gdzieś tam na horyzoncie. I dość ciekawie, że grupie przewodzi podejrzany wuj Tanza. Zawiązuje się tu kolejny wątek, który da się jakoś sensownie rozwinąć. Mam tylko nadzieję, że słowa przełożą się na czyny i rzeczywiście przyjdzie czas, gdy poczujemy z ich strony to wielkie zagrożenie, o którym tyle się trąbi.
Bieżące odcinki położyły dodatkowy nacisk na samą postać Jillian. I już żałuję, że w ubiegłym tygodniu zdążyłam pochwalić nową ścieżkę, jaką obrali dla niej twórcy. Okazuje się, że Jillian wpadła w sidła sekty. Okej, może i bym to kupiła, gdyby tylko postarano się pokazać to chociaż trochę bardziej przekonująco. Mieliśmy w zasadzie dwa spotkania ze zgromadzeniem, a dziewczyna ma już obłęd w oczach i zachowuje się, jakby była niespełna rozumu. Trudno o bardziej dosłowne i jednocześnie mniej przekonujące pokazanie prania mózgu. Nie przemawia do mnie także samo zakończenie – cliffhanger, w którym Jillian jest na granicy zbiorowego samobójstwa. Jest to tak naciągane i tak mało potrzebne serialowi, że zwyczajnie trudno podejść do tego na poważnie.
Kolejne odcinki serialu to zlepek niepotrzebnych głupot, które miały posłużyć za wielkie kulminacje. Podsumowaliśmy wątki Crofta, Resist czy bomb nuklearnych, ale nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Akcja może i toczy się dalej wartko, jednak cóż z tego, skoro pomija się przy tym logikę i spójność scenariuszową.