Ojciec to film niezwykle kameralny w swojej realizacji. Zaczyna się od pogrzebu starszej kobiety w bliżej nieokreślonym miejscu i czasie. Prawdopodobnie to wszystko jest osadzone w Bułgarii, na wsi, gdzie na pierwszy rzut oka można mieć skojarzenie z głębokim okresem PRL-u. Widać, że ludzie tutaj mają zupełnie inny światopogląd niż miastowi, których reprezentantem jest syn zmarłej kobiety. To tak naprawdę staje się pretekstem do snucia zupełnie innej historii niż początkowo się wydaje. Całość jest oparta na trudnej relacji ojca z synem, z którą łatwo się utożsamić. Jeśli ktokolwiek miał nieprzystępnego w kontakcie ojca, zrozumie bohatera i targające nim emocje. Szczególnie, że ten filmowy związek jest oparty na totalnym braku komunikacji, szacunku czy wzajemnej sympatii. Widać, że zmarła matka była spoiwem łączącym rodzinę. Dlatego śledzenie historii postaci staje się ciekawą drogą odbudowy rodzinnych konotacji w okresie największego zagubienia po śmierci najbliższej osoby. Rzecz wówczas niesie ze sobą pewne ponadczasowe przesłanie, które pozostaje w głowie na dłużej. Kwestia miłości do bliskich może i brzmi banalnie, ale przedstawiono ją w formie strawnej, czytelnej i z odpowiednim wydźwiękiem emocjonalnym. Ojciec to również opowieść o żałobie. Wiemy, że każdy radzi sobie z tym na kompletnie różny, indywidualny sposób. Nie ma jednej drogi, jednego rozwiązania czy rady działającej w każdym przypadku. Chociaż ojcu towarzyszą silne emocje i chęć odnalezienia odpowiedzi na pytanie: jaką wiadomość chciała mu przekazać żona niedługo przed śmiercią, to koniec końców nie ma żadnego znaczenia. Kulminacja początkowo wydaje się banalna. Nie ma żadnych spektakularnych fabularnych bomb czy twistów. Zamiast tego jest scena szokująco wręcz ciepła. Swoisty rytuał pojednania i odnalezienie siebie po śmierci najbliższej osoby. Taki dający nadzieję na lepsze jutro i pozwalający zrozumieć postacie. Teoretycznie wszystkie klocki w filmie są na swoim miejscu. Opowieść ma dobre tempo, relacja ojca z synem posiada odpowiednie napięcie i prawidłowo rozłożone akcenty, ale jednak gdzieś ten finał wydaje się zaprzepaszczać emocjonalny potencjał historii. Zamiast z satysfakcją, pozostawia z pytaniem: to tyle? Tak jakby sama droga była warta tego czasu, ale osiągnięty cel pozostawia z niedosytem i uczuciem zmarnowania budowanych emocji. To wszystko wydało się zbyt banalne, by dać satysfakcję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj