Akcja filmu Overlord rozgrywa się w latach 40. ubiegłego wieku, podczas II wojny światowej. Fabuła skupia się na grupie amerykańskich spadochroniarzy, którzy właśnie przygotowują się do lądowania w Normandii. Gdy trafiają za linię wroga, odkrywają, że okupowana przez nazistów wioska to miejsce prowadzenia przerażających eksperymentów, w wyniku których ludzie zmieniają się w zombie. Misja bohaterów nieoczekiwanie przybiera zupełnie inny obrót – teraz nie tylko muszą zburzyć wieżę kontrolną według rozkazu, ale także walczyć o swoje życie z bezpośrednim zagrożeniem. Już pierwsze minuty produkcji wyraźnie dają nam do zrozumienia powagę sytuacji – wraz z bohaterami znajdujemy się w samolocie, w sercu wymiany ognia i ostrzału zarówno z morza jak i z powietrza. Scena otwierająca jest niezwykle dynamiczna i świetnie zrealizowana – trudno zaczerpnąć oddech, gdy akcja jest tak napięta. Kamera przemieszcza się po płonącej metalowej puszce samolotu, rejestrując bezradność żołnierzy i ich panikę w oczekiwaniu na skok ze spadochronem. Do tego wszystkiego mamy huk maszyn i wystrzały bombowe - wszystko jest tak głośne i przekonujące, że rzeczywiście można poczuć się jakbyśmy siedzieli w tej samej maszynie co bohaterowie, a to już duży plus. Sekwencja budzi naprawdę duże nadzieje – jest widowiskowo i przerażająco. Tym bardziej więc szkoda, że gdy bohaterowie w końcu lądują na ziemi, akcja nieco zwalnia, a wyrazistość przygasa. W filmie za dużo czasu poświęcono na skradanie się bohaterów do miejsca docelowego – od widowiskowej sekwencji otwierającej do kolejnej sceny pełnej akcji oczekiwanie zwyczajnie się dłuży. Co więcej, właśnie w tym etapie do fabuły wprowadzona jest kobieta, Chloe, która ni stąd, ni zowąd staje się wyjątkowo bliska sercu głównego bohatera, Boyce'a (Jovan Adepo). Film nieco traci na tych melodramatycznych wątkach – sceny z dziewczyną czy jej kilkuletnim porwanym bratem nieszczególnie angażują. I choć mają związek z nazistowskim eksperymentem i zombie, znacznie ciekawiej patrzy się na bezpośrednią konfrontację aniżeli kolejną z rzędu przegadaną scenę o trudnej sytuacji życiowej. Operacja Overlord to nie jest film, w którym ważne byłoby współodczuwanie wraz z bohaterami przy omawianiu ich problemów – choć rzeczywiście jest to prawdziwa mieszanka gatunkowa, po początkowym nacisku na na widowiskową akcję, w takich momentach całość zupełnie zatraca swoje „ja”. Twórcy eksperymentują z gatunkami, łącząc zarówno elementy kina wojennego, horroru jak i science fiction, jednak ten konkretny wątek nie jest tu moim zdaniem szczególnie potrzebny. A skoro już mówimy o postaciach, trzeba niestety nadmienić, że te tutaj są raczej schematyczne i pozbawione większej głębi. Przez cały czas trwania filmu nie był mi bliski los żadnej z nich i nawet gdy twórcy starali się wystawić emocje widza na próbę (co wyraźnie widać w ckliwych i „poruszających” scenach śmierci), ośmielę się stwierdzić, że to zupełnie nie działa. O bohaterach tak naprawdę za mało wiemy – nic więc dziwnego, że nie zapłaczemy, gdy któryś z nich nagle zginie. Przyznam, że trudno było mi spamiętać ich imiona, co wyraźnie świadczy o ich niewielkiej randze dla całej fabuły. Poza głównym bohaterem, Boyce’em, jego przełożonym Fordem (prawdopodobnie najbardziej charyzmatyczną postacią filmu, w którą wciela się Wyatt Russell) i złoczyńcą Wafnerem (niewykorzystany potencjał, Pilou Asbaek) cała reszta tutaj to tylko pionki, mięso armatnie, które nie ma większego znaczenia dla historii. Pojawiają się jakieś nawiązania do rodziny i przyjaźni, ale koniec końców zupełnie tego nie czuć. I gdy bohater ginie, zupełnie nas to nie obchodzi. Zdarzają się tu także elementy mało przekonujące. Często szczęście, jakie towarzyszy głównym bohaterom, jest zbyt naiwne by uwierzyć, że coś takiego mogło mieć miejsce w rzeczywistości, a z kolei główni antagoniści momentami zachowują się zbyt łatwowiernie i od razu widać, że ich zachowania są raczej mało wiarygodne. Podobnie rzecz wygląda przy realizacji niektórych scen jeszcze w sekwencjach na wojnie - chyba każdy z nas jest w stanie zauważyć, że spadochron głównego bohatera otworzył się tuż przed jego uderzeniem w taflę wody, co w realiach zakończyłoby się raczej nieciekawie... Nie sposób też przejść obojętnie wobec wątku ciotki Chloe, która - mimo tego, że wizualnie jest takim samym zombie jak inne ofiary eksperymentów - może funkcjonować w społeczeństwie i spokojnie mieszkać w domu z rodziną. Do tego filmu nie można jednak podchodzić ze skrajną powagą, ponieważ nie takie jest jego założenie - to w końcu historia o potworach z laboratorium, a skoro już dajemy się wciągnąć temu wątkowi, na inne niedociągnięcia także z łatwością możemy przymknąć oko. Potwierdzam, że bez wgłębiania się w logikę filmu wcale nie przeszkadzają one w odbiorze. Sam Boyce jest natomiast dla mnie postacią niezwykle mdłą i irytującą. Twórcy od początku starali się zaznaczyć, jak bardzo różni się on od pozostałych twardych żołnierzy, jak wielką wrażliwość skrywa w sercu. Pokazuje nam się jego cenny medalion, przytacza historyjki o tym, jak ratował myszy... Cóż jednak z tego, skoro do samego końca nie wiemy, co tak naprawdę go motywowało? Owszem, podczas trwania filmu Boyce przechodzi przemianę, jednak o jego przeszłości nie wiemy zupełnie nic. Nie wiemy, dlaczego jest tak wrażliwy, jakie są jego idee życiowe - to wszystko sprawia, że przywiązujemy się do niego w umiarkowanym stopniu. Można zatem podsumować, że scenariusz nie jest najmocniejszą stroną tego filmu - na szczęście efekty specjalne i płaszczyzna realizacyjna skutecznie nadrabia jego braki. Mimo wszystko podoba mi się zgrabność, z jaką twórcy połączyli elementy historyczne z zupełną fikcją. Od początku czuć, że jest to film osadzony w konkretnych realiach czasowych – jest klimatycznie, surowo i przerażająco, a wojna wybrzmiewa z całą mocą. Sam pomysł na przedstawienie nazistowskich eksperymentów zasługuje na uwagę, ponieważ nie jest tajemnicą, że podobne rzeczy działy się naprawdę. Tutaj oczywiście jest to dodatkowo ubarwione elementem niemalże paranormalnym, jednak analogie są bardzo widoczne. Całość komponuje się całkiem dobrze – z potworami za głównego wroga film wyróżnia się na tle innych produkcji wojennych. Na plus także realizacja – efekty specjalne są naprawdę dobre, a ponadto twórcy zdecydowali się na sceny brutalne i bardzo krwawe. Nie nazwałabym tego jednak horrorem, bo poza wzdrygnięciami przy kolejnej obrzydliwej scenie, nie można tu raczej mówić o żadnym strachu. Overlord to krwawy i ciekawie zrealizowany film w klimacie wojennym, który trudno zaklasyfikować do konkretnego gatunku. Jeśli nastawiacie się na przerażenie podczas seansu – trafiliście pod zły adres. Jeśli liczyliście, że to wysokiej jakości kino wojenne – także pudło. To po prostu pełna akcji produkcja, której głównym zadaniem jest dostarczenie rozrywki siedzącemu w fotelu kinowym widzowi. Na tej płaszczyźnie film poradzi sobie całkiem dobrze, o ile tylko nie będziecie oczekiwać od niego większej ambicji i przymkniecie oko na niedopracowane postaci oraz wyraźnie puszczone wodze wyobraźni twórców, które czasem nie mają pokrycia w rzeczywistości. Seans mija szybko, sceny akcji są naprawdę satysfakcjonujące, a scenografia i muzyka dobrze spełniają swoją rolę – jeśli właśnie tego oczekujecie od tej produkcji, myślę, że warto dać jej szansę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj