Najnowszy odcinek Opowieści podręcznej to ciągnący się w nieskończoność dialog pomiędzy June i Moirą, będący jednocześnie dowodem na to, że serial definitywnie utknął w ślepej uliczce.
Szósty odcinek czwartego sezonu trwa jedynie 42 minuty. Akcja zaczyna się jednak dopiero koło czwartej, ponieważ wcześniej twórcy fundują nam bardzo obszerne streszczenie poprzednich wydarzeń. Tak, jakby najnowsza seria cierpiała na klęskę urodzaju, jeśli chodzi o istotne i interesujące wydarzenia. Trudno oprzeć się wrażeniu, że produkcja funduje nam takie smaczki tylko po to, żeby czymkolwiek wypełnić czas ekranowy. Ciężko byłoby wytrzymać z Opowieścią podręcznej w obecnej formie 45 minut, o bitej godzinie nawet nie mówiąc. Pieśń zawodzenia June i Moiry jest tak męcząca i pozbawiona ikry, że trudno utrzymać uwagę na akcji dłużej niż przez krótką chwilę.
O co tu właściwie chodzi? Jakimś dziwnym i niesamowitym trafem dwie przyjaciółki odnajdują się w strefie wojny Gileadu. Tak jakby teren Stanów Zjednoczonych był jedynie małym miasteczkiem, w którym, za każdym winklem czeka kumpel od piwa. Przymknijmy jednak oko na tę mało realistyczną sytuację i skupmy się na tym, co naprawdę nie gra w bieżącej odsłonie. Otóż przez całą długość odcinka June, ze znamiennym sobie urokiem, chce porzucić szansę na bezpieczny azyl w Kanadzie i powrócić do piekła Gileadu. Moira natomiast przekonuje ją do zmiany decyzji. Nie używa jednak do tego wysublimowanych form perswazji czy socjotechniki. „June, nie rób tego”, „June, zostań”, „June, nie wskakuj do łódki na środku oceanu” i tak w koło Macieju. Co na to nasza protagonistka? Jest nieprzejednana w swoich działaniach i nic jej nie przekonuje, że nie uratuje samotnie córki z rąk zbrodniczego reżimu. Podobnie jak w poprzednich seriach działa w sposób całkowicie pozbawiony logiki. Podczas oglądania tych niedorzeczności widz jest skazany na ciągłe zgrzytanie zębami. Gorzej, że w bieżącej odsłonie nic więcej znaczącego nie oświadczamy.
Mamy oczywiście retrospekcje, ale tym razem w żaden sposób nie wzbogacają one ani nie uzupełniają głównej narracji. Ciężko je powiązać z czymkolwiek, co dzieje się w głównej linii czasowej. W historii z przeszłości widzimy siostrzaną więź Moiry i June oraz obawy tej drugiej względem małżeństwa z Lukiem. Wątpliwości w protagonistce budzi właśnie przyjaciółka, ale jak to się ma do bieżących wydarzeń? Czy powinniśmy Moirę traktować jako głos rozsądku? Jeśli tak, to w retrospekcji okazał się on fałszywy, gdyż związek June przetrwał próbę czasu. Czy to oznacza, że należy czasem kierować się sercem, a nie głową? June w teraźniejszości prowadzona jest uczuciem do córki i podąża prosto w paszczę lwa. Finalnie stawia jednak na rozwagę i decyduje się uciec do Kanady. Przesłanie z retrospekcji zaprzecza więc myśli przewodniej głównego wątku. Czy to celowe zagranie? A może tym razem scenarzyści darowali sobie odnoszenie retrospekcji do teraźniejszości i wrzucili historyjkę z przeszłości po to, żeby po prostu coś było? Niezależnie, jaki jest kierunek działań, nie funkcjonuje to należycie. Twórcy Opowieści podręcznej zdecydowanie powinni udać się na korepetycje do scenarzystów Zagubionych, którzy osiągnęli perfekcję w graniu retrospekcjami.
Finalnie June dociera do Kanady i dzięki Bogu, bo jej kolejny powrót do Gileadu byłby nie tyle skokiem przez rekina (określenie opisujące zwrot akcji, po którym fabuła w serialu zaczyna biec w bardzo absurdalnym kierunku), co nurkowaniem pod wielorybem. Bohaterka jedna się w końcu z mężem, a twórcy próbują wytłumaczyć jej autodestrukcyjne zachowanie zarówno matczynym instynktem, jak i strachem przed odrzuceniem („jeśli wrócę bez dziecka, nie będę już dla ciebie wartościowa”). Ten kierunek też jest dość dyskusyjny, bo przecież przez całą długość serialu Luke ani przez moment nie dał się poznać jako ktoś, kierujący się takim atawistycznym i samczym popędem. Teraz okazuje się, że June żyje w strachu, iż mąż nie potraktuje jej jako w pełni wartościowej partnerki. Nijak to się ma do wcześniej podjętego kierunku serialu, który próbował przecież walczyć z takimi staroświeckimi tendencjami. Kolejny dowód na to, że fabuła Opowieści podręcznej nie trzyma się kupy.
Abstrahując już od tych wszystkich fabularnych nielogiczności, bieżący epizod jest diabelnie nużący. Olbrzymim wyzwaniem jest obejrzeć go za jednym podejściem, a przecież trwa niecałe czterdzieści minut. Tak nie powinno pisać się i tworzyć opowieści odcinkowych. Wątpliwe, czy serialowi Hulu uda się znaleźć bezpieczną drogę ucieczki ze ślepej uliczki, w którą zabrnął.