Najnowszy odcinek Opowieści podręcznej nosi tytuł Progress, a powinien nazywać się raczej „Flaki z olejem”. Nie chodzi tutaj bynajmniej o zamiłowania kulinarne bohaterek, a dynamikę akcji i rozwój fabuły.
Opowieść podręcznej oferuje nam kolejny epizod, którego mogłoby nie być. Następna odsłona bez większego fabularnego znaczenia. Tempo ponownie spada do minimum, a na ekranie zaczynają rządzić nuda i marazm. Ten swoisty scenariuszowy zastój podszyty jest pozornie ważnymi wydarzeniami, które w ogólnym rozrachunku nie prowadzą do niczego konkretnego. Twórcy próbują zrekompensować nam ślamazarność gwałtowną i impulsywną końcówką, ale przecież ona również jest tylko sztuką dla sztuki. Krzyk rozpaczy i lawina inwektyw oznaczają powrót June do hegemonii gniewu. Bohaterka pewnie pójdzie na noże z Waterfordami i sezon skończy się jakimś gwałtownym i dramatycznym zwrotem akcji z udziałem całej trójki. Niestety, w kontekście omawianego odcinka to nie spełnia swojej funkcji. Fred jest „cholernym gwałcicielem” – krzyczy June, ale przecież już w pierwszych odcinkach serialu powyższe było jasne jak słońce. Co nam daje tak jaskrawe zaakcentowanie tej "oczywistej oczywistości" na tym etapie opowieści?
Z postacią Freda związany jest wątpliwej jakości zwrot akcji. Antybohater po niesatysfakcjonującej rozmowie ze swoim gileadzkim kamratem postanawia pójść na współpracę z przedstawicielami wolnego świata i wytargować sobie ułaskawienie. Zbrodniarz, fundamentalny szaleniec i wspomniany wcześniej gwałciciel, będzie przechadzać się ulicami Ottawy, jakby nigdy nic? Gość, który doskonale odnalazłby się w III Rzeszy, skorzysta z niczym nieskrępowanej swobody? Takie bzdury kruszą fundamenty fabularne Opowieści podręcznej. Sprawiają, że konflikt Gileadu z resztą świata jest jeszcze bardziej bezsensowny. Z jednej strony USA przemieniło się w nazistowskie Niemcy, z drugiej zbrodniczy decydenci przemierzają granice wedle uznania, a jeńcy wojenni bez większych problemów wykupują sobie wolność. Sytuacja geopolityczna zarysowana w serialu nie trzyma się po prostu kupy, nic więc dziwnego, że przez większość czasu ekranowego produkcja skupia się na kameralnych sekwencjach.
Niestety, ostatnimi czasy i tutaj format Hulu ponosi porażkę. Emocji nie wzbudza ani rzewne spotkanie Nicka z June, ani Esther, która niespodziewanie pojawia się na pierwszym planie. Twórcy żonglują wątkami bez większego pomyślunku. Oglądając Opowieść podręcznej, nie ma poczucia kontynuacji – bardzo łatwo serialowi przychodzi wyciąganie poszczególnych motywów z kapelusza. Co z tego, że zdążyliśmy zapomnieć już o Esther? Bohaterka znów gra pierwsze skrzypce i wszystko na to wskazuje, że twórcy mają wobec niej konkretny plan. Dlaczego więc mieliśmy tak długi przestój, jeśli chodzi o tę postać? Czemu nie serwowano nam chociaż skrawków historii, żebyśmy mieli świadomość, że Esther jest znaczącą bohaterką? Jest to tym bardziej niezrozumiałe działanie, iż wiele z tego, co widzieliśmy w bieżącym sezonie, było po prostu niepotrzebne. Zbyteczne dłużyzny dałoby się spokojnie zastąpić historią pani Keyes. Niestety, twórcy wybrali inną drogę, która w ogólnym rozrachunku okazała się pomyłką.
Błędy w rozpisywaniu fabuły widoczne są na każdym kroku. Pokłosiem tego jest wciąż spadające tempo akcji. Poszczególne sekwencje trwają zbyt długo. Rozmawiające postacie rzadko kiedy płynnie przechodzą do meritum. Przykładowo, dialogi Freda z komendantem i Sereny z jego żoną koncentrują się mniej więcej na tym samym. Serial dubluje więc treść, tracąc cenne minuty ekranowe. Co więcej, rozmowy nie łuskają tego, co najważniejsze. Przez większość czasu mamy nieistotny small talk, a dopiero w końcówce sedno. Podobnie sytuacja prezentuje się w przypadku spotkania June i Nicka. Miało być melodramatycznie, wyszło ckliwie i sentymentalnie. Jedyna interesująca kwestia wynikająca z randki tych dwojga dotyczy tego, czy było to pożegnanie, czy powrót głębokiego uczucia. Niewiele ciekawiej jest w Gileadzie, choć patologiczna relacja Janine i Lydii ma pewien potencjał. Motyw karzącej matki i córki marnotrawnej może poprowadzić historię w ciekawym kierunku. Gdy na ekranie pojawia się ciotka Lydia, zawsze robi się ciekawiej. Jest to zasługa zarówno psychopatyczno-ideologicznego charakteru postaci, jak i świetnej gry aktorskiej Ann Dowd. Nie da się jednak oprzeć wrażeniu, że można byłoby w tym sezonie zagospodarować antagonistkę nieco lepiej. Ewidentnie nie dostała ona jeszcze swoich pięciu minut.
Dziewiąty epizod wpisuje się w tonację całego sezonu. Jest mdło, bezbarwnie i nużąco. Poprzedni odcinek dawał nadzieję na pewne przełamanie, ale jak widać, twórcy Opowieści podręcznej wciąż popełniają te same błędy, wynikiem czego, co rusz wpadają w pułapkę przeciętności.