Jeśli artysta wagi ciężkiej, którym bez dwóch zdań jest Grant Morrison, tworzy dla DC historię posiadającą słowo "kryzys" w tytule, to przygotujcie się na to, że wióry będą lecieć. W dodatku to Ostatni kryzys, który tak kontynuuje, jak i - przynajmniej na razie - wieńczy wszystkie kryzysowe wydarzenia, które na zawsze odmieniły oblicze uniwersum komiksowego giganta. Wydana pierwotnie w latach 2008-2009 seria to opowieść monumentalna w każdym tego słowa znaczeniu. Zamaszysta narracja, zmieniające się plany akcji i perspektywy czasowe, festiwal postaci, ludzie biorący się za łby z bogami. Skala całej rozgrywki jest tu tak duża, że z punktu widzenia czytelnika stanie się mieczem obosiecznym. Z jednej bowiem strony Morrison zabiera nas w jedyną w swoim rodzaju podróż, w której emocje będą zmieniać się jak w kalejdoskopie. Z drugiej jednak narracyjny rozmach scenarzysty doprowadzi do tego, że niektórzy z odbiorców będą mieli problem z połapaniem się w tym, o co naprawdę chodzi w tej historii. Po lekturze zobaczysz więc albo dramat trykociarzy, albo swój własny - w końcu poświęcisz kilka godzin życia na coś, czego i tak nie będziesz w stanie zrozumieć. Na papierze fabuła przedstawia się tak imponująco, jak i intrygująco. Darkseid tuż po uporaniu się z Nową Genezą wyrusza w kierunku Ziemi, a jego główną bronią w walce o podbój kolejnych światów staje się Równanie Antyżycia, przeobrażające mieszkańców danej planety w mentalnych niewolników, gotowych zrobić wszystko dla swojego władcy. Doskonale nam znani superbohaterowie nie byliby sobą, gdyby choć nie spróbowali powstrzymać najeźdźcy. Sęk w tym, że w tej rozgrywce nadludzkie moce niekoniecznie staną się dobrym orężem. Herosi cierpią, coraz bardziej, a przecież cała historia pełna jest jeszcze przeróżnych dygresji, zaklętych choćby w tomach poświęconym konkretnym postaciom - Batmanowi, Supermanowi czy Black Lightningowi. Do akcji wkraczają również Nowi Bogowie, cofamy się w czasie, przeskakujemy z jednej lokacji do drugiej. Co więcej, w tym całym fabularnym miszmaszu nie zapomina się o tym, że czasem trzeba protagonistom wchodzić do głowy tudzież pokazać, co im w duszy gra. To więc nie zdolności i przeróżne gadżety definiują trykociarskie jestestwo, a po prostu to, co skrywają oni w sobie.
Źródło: Egmont
Jest podniośle, miejscami patos wylewa się na czytelnika, jednak Morrison w żadnym momencie nie zamierza odpuszczać i dobierając kolejne rozwiązania coraz częściej zacznie się nam jawić jak narracyjny czołg. Są tu propozycje trącące tanim sentymentalizmem, by przywołać tylko historię Supermana, która rozgrywa się pomiędzy dwoma uderzeniami serca Lois Lane. Wygląda to niekiedy tak, jakby scenarzysta tytułowe słowo "ostatni" zrozumiał dosłownie - fabuła gna na łeb na szyję, a wszystkie wątki muszą siłą rzeczy jakoś się domknąć, jakkolwiek, nawet jeśli Morrison do lądowania w tej materii podchodzi po kilka razy. Problem polega na tym, że autor chce być wszędzie jednocześnie; nie zrozumiemy więc, dlaczego niektóre postacie w tej opowieści w ogóle się pojawiły, co w całą historię wnosi ten czy inny wątek albo dlaczego dialogi chwilami sprawiają wrażenie, jakby przyświecał im tylko jeden cel: być większymi niż życie. Koniec końców Ostatni kryzys broni się jednak tym, że Morrison siłą rzeczy zdołał pokazać głębię świata przedstawionego - ta nie wynika z narracyjno-fabularnych zabiegów, a raczej jest następstwem przyjętej przez twórcę i konsekwentnie realizowanej wizji. Widać to na każdym możliwym poziomie, od motywacji kierujących postaciami po wszechobecne tu i efektownie prezentujące się sekwencje walki. Jeśli już chaos, to - jak wszystko na to wskazuje - kontrolowany i służący samej fabule, w czym walnie pomagają także przeskoki do psyche herosów. Ornamentów jest tak wiele, że każdy czytelnik odnajdzie tu coś dla siebie.
Fabularna żonglerka Morrisona nie wybrzmiałaby jednak tak dobrze, gdyby nie kapitalna praca rysowników. Przygotowujący większość z ilustracji J.G. Jones i Doug Mahnke (warto dodać, że pomagało im aż 16 kolegów po fachu) są niezwykle pomysłowi w swojej pracy - raz pokażą więc nam superbohatera jak się patrzy, by w innym miejscu ukazać go jako pełną zwątpienia i ułomności istotę. Różne style graficzne w większości przypadków wzajemnie się dopełniają i nie wchodzą sobie pod nogi. Gorzej jest tam, gdzie inni odpowiedzialni za kadry z nieznanych przyczyn silą się na karykaturę, co widać może najdobitniej w części poświęconej Black Lightningowi. Nie da się ukryć, że Ostatni kryzys to jedna z najważniejszych dla DC historii ostatnich lat. Pełna rozmachu, przytłaczająca swoją wielowątkowością, kładąca podwaliny pod kolejne przeobrażenia w świecie superbohaterów. Akurat z tego zadania Morrison wywiązał się naprawdę dobrze i nie zmieni tego fakt, że wymyślona przez niego fabuła czasami ugina się pod swoim własnym ciężarem. Autor wystawia nas na próbę i testuje naszą cierpliwość. Jeśli zgodzisz się na jego reguły gry, czeka Cię w pełni satysfakcjonująca podróż. W przeciwnym razie będziesz psioczył, może nawet poczujesz się odrobinę oszukany. Biorąc jednak pod uwagę to, jak opowieść ta dzieli czytelników, gorąco zachęcam Was do wyrobienia sobie na jego temat własnego zdania. Tym bardziej, że ostateczność tego kryzysu jest całkowicie umowna, a świat herosów nie znosi pustki. Morrison przypomni Wam o tym jak mało kto.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj