Finał The Last Ship rozpoczęliśmy od mocnego uderzenia, czyli inwazją Amerykanów na Kolumbię. I trzeba przyznać, że wyglądała ona naprawdę imponująco, jak na serial telewizyjny. Widzowie mogli się poczuć, jakby uczestniczyli w działaniach wojennych, dzięki dynamicznej pracy kamery w samym środku strzelanin i wybuchów. Czasami nawet wydawało się, że jest ona prowadzona niechlujnie, jak wtedy, gdy żołnierz wpadł w obiektyw, ale z drugiej strony dobrze podkreśliło to chaos takiej bitwy. Natomiast twórcy przedobrzyli, pokazując rozmazane obrazki widziane z perspektywy reporterki, ponieważ powodowały tylko niepotrzebne zawroty głowy. Nie brakowało też brutalnych scen, ale tym razem nie były one tak krwawe jak wcześniej. Cieszy to, że do akcji dołączył helikopter z sympatycznymi pilotkami, które przeważyły szalę zwycięstwa. Szkoda tylko, że ta wiktoria przyszła amerykańskim wojskom bez większych komplikacji, pokazując swoją siłę ognia. Trzeba też przyznać, że ogromne wrażenie robił sprzęt wojskowy, od czołgów po poduszkowce, dzięki którym obejrzeliśmy to zapierające dech w piersiach widowisko. O ile pierwsze minuty Ostatniego Okrętu potrafiły wcisnąć w fotel, tak nie wszystkie wątki prezentowały się olśniewająco. Polowanie na Gustavo Barrosa nie emocjonowało, podobnie jak jego śmierć, co było rezultatem poprzednich odcinków, gdzie kiepsko nakreślono nam tę postać oraz jej motywy działania. Nawet nie doszło do klasycznego, bezpośredniego starcia między dyktatorem a Chandlerem, co dałoby poczucie, że istniał między nimi jakiś konflikt. W efekcie „Tavo” przez cały sezon tylko się miotał w swojej hacjendzie, wierząc ślepo w wyroki kart, co było totalnie idiotycznym pomysłem, aby w taki sposób poprowadzić fabułę w tym sezonie. Przynajmniej twórcy zamknęli ten wątek, po prostu zabijając przywódcę bez zbędnych ceregieli, nie bawiąc się w otwarte zakończenia. Również na morzu obyło się bez skomplikowanych taktycznych manewrów, gdzie Nathan James został po prostu zaskoczony przez pancernik nieprzyjaciela. Gdyby odcinek trwał dłużej to pewnie znalazłby się czas na opracowywanie pomysłowych strategii, tak jak zostaliśmy do tego przyzwyczajeni w Ostatnim Okręcie. W rezultacie tytułowy statek szybko został ustrzelony, a uszkodzenia były na tyle poważne, że zarządzono ewakuację. Nawet jeśli mamy prawo narzekać, że tak doświadczona załoga dała się tak łatwo dopaść, to jednak smutek wziął górę nad tą nielogicznością. Emocji dodawała jeszcze podniosła muzyka, aż łezka mogła się zakręcić w oku, gdy przypomni się ile ten okręt przetrwał przez pięć sezonów. Twórcy poszli na łatwiznę, roztrzaskując Nathana Jamesa o statek wojenny, tak trochę w stylu Gwiezdnych Wojen. Ale aż trudno uwierzyć, że Kolumbijczycy nie zdążyliby zmienić kursu kolizyjnego. Mimo to zderzenie wyglądało dramatycznie i efektownie, a napięcia również nie zabrakło w tej samobójczej misji admirała. Nathan James poszedł na dno, ale do rozstrzygnięcia pozostał jeszcze los głównego bohatera, który poświęcił się dla dobra kraju i pokoju na świecie. W tym przypadku twórcy również nie wysili się, aby wymyślić coś lepszego od wizji, które miały przekonać Chandlera do życia i wypłynięcia na powierzchnię. Nie pokusili się na żadną oryginalność czy dramatyzm. Natomiast zyskali w oczach widzów tymi halucynacjami, ponieważ pojawiły się w nich znajome twarze ze wszystkich poprzednich sezonów. Poza wieloma marynarzami, którzy zginęli na przestrzeni tych serii, powrócili Tex, Michener, a także sam Ruskov! Kto by pomyślał, że Ostatni Okręt potrafi być sentymentalny i w tak ładny sposób upamiętnić i uhonorować tych bohaterów serialu. Do pełni szczęścia zabrakło tylko Takehaya oraz Rachel Scott pokazanej w pełnej krasie. Ale dzięki tym powrotom końcówka nabrała tego pożegnalnego tonu, który może nie w ambitny, ale w miarę satysfakcjonujący sposób zamknął historię Toma Chandlera i Nathana Jamesa. Nie ulega wątpliwości, że Ostatni Okręt zawsze był nastawiony na prostą, męską rozrywkę wypełnioną akcją, walką i wybuchami. Do trzeciego sezonu historia potrafiła angażować widzów i zaskakiwać. Ale od czwartej serii nastąpił spadek jakości, a scenariusz wydawał się być pisany na kolanie. Niestety piąty sezon był najsłabszym ze wszystkich, mieliśmy do czynienia z nudną, nieciekawą i pozbawioną głębi fabułą, nierzadko powodującą zażenowanie. Przykro to mówić, ale nawet nasz kapitan, żywa legenda, przestał wzbudzać szacunek i podziw, co spowodowało negatywny odbiór serialu. Na szczęście twórcy przyłożyli się do finałowego odcinka, który zapewnił widzom na sam koniec widowiskowe zakończenie wojny, a także sentymentalną podróż w przeszłość. Co ciekawe nawet nie zatęskniliśmy za tym amerykańskim patosem, który zazwyczaj towarzyszył serialowi. Skupiono się na Nathanie Jamesie oraz bohaterach, dając do zrozumienia, że to załoga była najważniejsza w tej historii. Dobrze, że Ostatni Okręt dobiegł końca i nie czeka go już więcej kompromitacji. A finał okazał się godnym pożegnaniem, które sprawia, że pomimo wielu niedociągnięć fabularnych, będziemy wspominać pozytywnie ten oryginalny serial o dzielnych marynarzach ratujących świat przed śmiertelnym wirusem. Ahoj!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj