W drugim odcinku The Last Ship wracamy na pełne morze, aby szybko sobie przypomnieć, dlaczego ten serial potrafi być momentami fascynujący. A to wszystko dzięki naszemu tytułowemu okrętowi i jego załodze, która dzielnie przeciwstawia się wrogom oraz przeciwnościom losu. Jeżeli jest coś, za czym można było tęsknić w przerwie między sezonami to właśnie Nathan James walczący z nieprzyjacielem, gdzie dowódcy muszą improwizować i wymyślać strategię, aby zwyciężyć w bitwie morskiej. Bo nie tylko chodzi o efektowne ostrzały, wystrzeliwanie pocisków i torped, ale również o spryt i pomysłowość wykorzystania sprzętu bez pomocy zaawansowanej techniki. Oczywiście wszystko to zostało podparte jeszcze szybką akcją, wybuchami i niezłymi efektami komputerowymi, dzięki czemu całe starcie dało spory zastrzyk adrenaliny. To najbardziej lubimy w Ostatnim Okręcie. Szkoda tylko, że do roli młodego sternika wybrano tak przeciętnego aktora, który nie do końca wpasował się w ten emocjonujący ciąg wydarzeń. Po prostu trudno go od razu zaakceptować, jako nowego członka załogi, gdzie już musiał wykazać się nie lada umiejętnościami. Nieco lepszym wyborem na kolejnego nowego, utalentowanego wojskowego, który pomoże w walce z wrogiem jest Troy Doherty w roli Claytona Swaina. Wydaje się, że może wprowadzić trochę klimatu serialu 24 do Ostatniego Okrętu dla urozmaicenia tego stacjonarnego wątku. Jednak nie można zaprzeczyć, że podczas tej całkiem widowiskowej potyczki Nathana Jamesa z wrogim okrętem brakowało Toma Chandlera. Kara Green w roli kapitana sprawuje się bardzo dobrze, a jej podniosłe, amerykańskie przemówienie dodawało skrzydeł i zagrzewało do walki, ale to nie to samo, gdy na pokładzie był nasz poprzedni komandor. Gdy nie ma go w samym środku wydarzeń, podejmującego decyzje, od których zależą bezpośrednio losy załogi, na statku panują jednak trochę mniejsze emocje. Teraz ma jeszcze ważniejsze stanowisko admirała, gdzie pewnie zostanie dodatkowo uwikłany w kwestie polityczne. Nie bez powodu wszystkie oczy kierują się na półwysep Costa Hirviendo, włącznie z przywódcą rebelianckiej Kolumbii. Gustavo Barros pokazuje nam dwie twarze – dobroczynnego wodza oraz brutalnego człowieka dążącego po trupach do celu. Możemy zgadywać, że twórcy za inspirację dla stworzenia tej postaci wzięli sobie Pablo Escobara, ale jak to zadziała w dalszej części historii, przekonamy się w kolejnych odcinkach. Z kolei mało ciekawy był wątek ekipy lądowej, która przedziera się przez dżunglę i napotyka same problemy. Wydarzenia przybrały zły obrót, bo polało się dużo krwi. Oczywiście żadna z głównych postaci nie zginęła, ale śmierć ponieśli w brutalny sposób Pablo i Marco. Choć sama akcja nie powodowała szybszego bicia serca, bo też nie była zbyt efektowna, tak te zgony wywołały emocje, mimo, że obie postaci pojawiały się na ekranie tylko przez kilka chwil. Ale dzięki temu, misja marynarzy nabierze teraz bardziej osobistego charakteru, co może przynieść ciekawszy przebieg wydarzeń. Natomiast sceny w dżungli spełniły swoją funkcję wypełniacza czasu. W najnowszym odcinku Ostatniego Okrętu dynamiczna akcja nie pozwalała się nudzić, a Nathan James znowu walczył na morzu, wygrywając kolejne morskie starcie. Epizod wciągał, w swoim stylu, budując napięcie, ale wiemy, że stać ten serial na więcej. To dopiero początek finałowego sezonu, więc z odcinka na odcinek powinien się rozkręcać. Wszystko w swoim czasie!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj