The Last Ship oferuje nam jeden z tych odcinków, o których się szybko zapomina. Choć jak zwykle akcja dynamizowała epizod i nie było miejsca na chwilę wytchnienia, to nic zapadającego w pamięć się w nim nie wydarzyło. Jak zwykle zobaczyliśmy w kolejnym starciu Nathana Jamesa, który tym razem musiał sobie poradzić z atakiem z powietrza. Walka jednak nie pasjonowała, bo załoga wspomagana kubańskimi i meksykańskimi żołnierzami oraz amerykańskim helikopterem, dosyć łatwo poradziła sobie z samolotami. Pojedynek nie wymagał opracowywania strategii czy improwizacji. Po prostu dzielna drużyna pilotek helikoptera bojowego odpaliła rakiety i było po krzyku. Godne uwagi były tylko te kobiety, które mają ciekawe osobowości i emanują pewnością siebie, profesjonalizmem, a także dystansem do sytuacji. Miejmy nadzieję, że to nie ostatni raz, gdy widzimy je w akcji, bo bardzo urozmaicają załogę Nathana Jamesa. Poprzednim razem wspominałam, że na okręcie brakuje osoby Toma Chandlera, ale gdy się już znalazł na pokładzie, nie zrobiło to większej różnicy. Zgodnie z przewidywaniami zajął się dyplomacją, ale negocjacje ze stroną kubańską oraz meksykańską też nie przyniosły większych emocji. Owszem, jak to nasz kapitan, przemówił im do rozsądku, wykorzystując odpowiednie argumenty, ale nie było w tym tego ognia i przekonania, z którego jest znany. A mimo to z dziecinną łatwością przekonał dowódców do zjednoczenia się przeciwko siłom Gustavo Barrosa. Wydaje się to zbyt podejrzane, aby doszli do porozumienia tak szybko. Ale może to tylko czcze nadzieje, że ten serial w finałowym sezonie będzie chciał czymś zaskoczyć i skomplikować fabułę. Natomiast niepokoi, a zarazem ciekawi zachowanie Chandlera, który wpada w chwile zamyślenia lub melancholii, gdzie słyszy dziwne, oddalone, niezidentyfikowane odgłosy. Czyżby to były te oznaki wypalenia, o które martwi się sam prezydent USA? To może być interesujący aspekt psychologiczny dotyczący naszego admirała, zważywszy na to, ile przeżył w ciągu czterech sezonów. Natomiast warto też docenić postać prezydenta Joshui Reissa, granego przez Stevena Culpę. Co prawda na razie tylko pokazał swoją surową siłę i władczość, ale ma on też głowę na karku. Od razu widać, że to charyzmatyczny bohater, który na pewno urozmaici najnowszą serię. Najbardziej obfity w akcję był wątek ekipy lądowej w Panamie, która postanowiła wysadzić most, aby powstrzymać kolumbijskie wojska przed inwazją. Tradycyjnie nie brakowało strzelanin i walki z czasem, aby trzymać widzów w napięciu. Niestety te wydarzenia nie emocjonowały, choć trzeba przyznać, że wybuch mostu wyglądał efektownie i całkiem realistycznie. Poza tym mało przekonująco wypadł konflikt Danny’ego z Perezem, dla którego sprawa była osobista. Szkoda, bo może chociaż to sprawiłoby, że ten wątek oglądałoby się z większym zainteresowaniem, a nie jako widowiskowy wypełniacz czasu antenowego. Nowy odcinek Ostatniego okrętu jak zwykle był prowadzony w szybkim tempie, ale to nie wystarczyło, aby czerpać przyjemność z jego oglądania. Do tego konflikt między Chandlerem i Gustavo jeszcze się nie zaognił, ale to jest akurat kwestią czasu, co nawet potwierdzają karty… Najważniejsze, że latynoski dyktator nie lekceważy naszego kapitana, więc powinniśmy liczyć na ciekawy obrót sytuacji i zaskoczenia. Oby za tydzień emocji nie zabrakło!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj