Mimo niezłego początku piątego sezonu Ostatni Okręt prezentuje się coraz gorzej. Najnowszy odcinek był bardzo słaby pod niemal każdym względem. Twórcy starali się urozmaicić epizod nową formułą przedstawiania wydarzeń, a niestety przekombinowali.
O najnowszym odcinku
The Last Ship można powiedzieć, że był… niecodzienny. I nie byłoby to problemem, gdyby epizod nie okazał się tak żenująco słaby. Twórcy wymyślili sobie, że wybiorą jeden główny wątek, który będą uzupełniać historiami poszczególnych bohaterów, co wcale nie było taką jasną sprawą podczas oglądania epizodu. W rezultacie najciekawsza akcja rozgrywająca się na Jamajce została pocięta, przez co odcinek cierpiał na brak płynności i dynamiki. Do tego zbyt duża liczba pobocznych wątków nie wywoływała żadnych emocji ani też zaciekawienia. Po prostu nastąpił przerost formy nad treścią.
Najbardziej zapamiętamy z tego kiepskiego odcinka wydarzenia z jamajskiej piwnicy i to niestety w negatywny sposób. Braki budżetowe dają się we znaki
Ostatniemu Okrętowi, ale to nie usprawiedliwia twórców, aby prowadzić akcję tak naiwnie. Tu kogoś postrzelimy, aby było dramatyczniej, a tam przechwycimy głównego stratega Tavo, aby mógł wręczyć pendrive z danymi wprost w ręce Chandlera. Jest to nieprzekonujące, sztuczne i obraża inteligencję widzów. O ile na to jeszcze można było przymknąć oko, bo serial często bardziej stawia na akcję niż logikę działania postaci, tak strzelanina między Amerykanami, a wrogim wojskiem raziła pod względem realizacji. Przybrała ona formę teledysku z metalową muzyką w tle, przeplatając w tym wszystkim jeszcze kłótnię Chandlera z córką. Źle się to obserwowało – walka nie wyglądała efektownie, a całkiem niezły, mocny utwór nie nadał jej klimatu czy brawury. To był całkowicie chybiony pomysł, aby tak przedstawić te wydarzenia.
Bardzo też szkoda wątku rodzinnego i konfliktu Chandlera z córką. Gdyby się na nim bardziej skupiono, zamiast wydziwiać z teledyskiem, historia mogłaby nabrać dramatycznych nut. Szczególnie, że młodzi aktorzy grający dzieci kapitana są naprawdę świetni i potrafią pokazać całą gamę uczuć. Co prawda niczego nowego w temacie ojca admirała pochłoniętego ratowaniem świata byśmy pewnie nie otrzymali, ale przynajmniej może zobaczylibyśmy trochę dobrego aktorstwa w
Ostatnim Okręcie. Grace Kaufman w roli Ashley dostarczyłaby nam nieco innych emocji, niż tylko tradycyjny skok adrenaliny podczas dynamicznych akcji, co też akurat ostatnio zawodzi w tym serialu.
Niestety pozostałe wątki również nie zachwycały. Wizyta marynarzy u bogatych darczyńców pokazano stereotypowo – oni się uśmiechają, ale wszyscy wiemy, że swoje na wojnie przeżyli. Nie było tu żadnego zaskoczenia czy emocji – już to wszystko gdzieś przedtem widzieliśmy. Ale przynajmniej oddano szacunek bohaterom wojennym. Z kolei okropnie prezentował się wątek Millera, który zakochał się od pierwszego wejrzenia w córce gospodarza tej charytatywnej imprezy. Brakowało tu jeszcze tylko w tle piosenki Umberto Tozziego
Ti Amo i rozwianych włosów jak w
Asterix i Obelix: Misja Kleopatra. Aż trudno uwierzyć, że coś tak naiwnego i infantylnego zafundowali nam twórcy. Po drodze pojawiła się jeszcze historia Greenów i ich problemów małżeńskich. Była ona nudna, ale do zaakceptowania. Rozumiem, że
Ostatni Okręt jest nastawiony na rozrywkę, ale istnieją granice dobrego smaku.
Pomysł, aby nakręcić tak, a nie inaczej ten odcinek sam w sobie nie był zły. Zawiodło wykonanie i brak wyczucia. Peter Weller, ten sam co grał Paula Velleka, a teraz zabrał się za reżyserię, chciał stworzyć coś innego, ciekawszego, a niestety przekombinował. Poza tym próba upchania wszystkich osobistych wątków poszczególnych postaci w jednym odcinku też nie miała prawa się udać. Boli również pominięcie uhonorowania postaci Alishi Granderson, która pełniła służbę na Nathanie Jamesie od samego początku. To był najgorszy epizod w całej historii serialu, gdzie ze święcą można szukać pozytywów. Miejmy nadzieję, że w drugiej części finałowego sezonu twórcy powrócą do sprawdzonych elementów, gdzie akcja, bitwy morskie, ostrzały, wybuchy, walka z czasem i przeciwnościami losu oraz niezłomność Toma Chandlera sprawiały sporo frajdy. Naprawdę wiele nie trzeba, aby
Ostatni Okręt nie poszedł na dno i znowu dostarczał prostą, męską rozrywkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h