Najnowszy odcinek The Last Ship nie popełnił tego samego błędu co tydzień temu, gdzie twórcy, mając wolną rękę, dali się ponieść wyobraźni i niestety epizod pozostawił niesmak. Na szczęście wszystko wróciło do normy, a akcja znowu wysunęła się na główny plan. Na morze wypłynął wyremontowany Nathan James, a w teren ruszył nawet sam Tom Chandler! I choć ani kapitan, ani okręt wiele nie zdziałali, to ten odcinek dał nadzieję, że ten serial jeszcze może dać trochę frajdy. Choć tytuł produkcji powinien zobowiązywać do prowadzenia akcji na morzu, to więcej wydarzeń rozgrywało się na lądzie i w powietrzu. Atak na samolot zaskakiwał, a dzięki nocnym warunkom, nawet efekty komputerowe prezentowały się całkiem okazale. Szkoda tylko, że kiepsko nakręcono sceny w kabinie, które wyglądały bardzo sztucznie i nieprzekonująco. Ale w końcu Chandler musiał się uratować, aby pokazać nam zapierający dech w piersiach moment, gdy dostrzegł przepływający okręt obok plaży. A także odnalazł Fuentesa, który okazał się przywódcą rebeliantów, ale nie ma mowy tutaj o zaskoczeniu. Niestety ten zwrot akcji nie ekscytował, mimo że przewraca fabułę do góry nogami. Oglądaliśmy również, jak ekipa lądowa radziła sobie w terenie. Dziwi, że kompletnie nikt nie zauważył przemieszczających się ulicami miasta amerykańskich komandosów. Również scena w podwórku nie bawiła, gdzie twórcy liczyli na rozluźnienie atmosfery. Natomiast strzelanina dobrze podkręciła tempo wydarzeń i podniosła poziom adrenaliny. Z jednej strony bohaterskie wkroczenie Chandlera do akcji i uratowanie kolegów miało w sobie coś fajnego i podbudowującego. Ale z drugiej strony ocierało się to o groteskowość, ponieważ zbyt łatwo pokonał wrogów. W każdym razie ten wątek nie pasjonował, a do tego można odnieść wrażenie, że służył jako prezentacja i reklama sprzętu militarnego. Nie możemy też zapomnieć o akcji na morzu, gdzie Nathan James powrócił do służby, wspierając ekipę lądową. Tym razem śledził wrogi okręt wojenny, który możliwe, że zaprowadził ich wprost w pułapkę. Może obyło się bez bitwy morskiej czy innych strategicznych posunięć, ale przynajmniej przez chwilę te podchody trzymały w napięciu. W tym odcinku również wiele miejsca poświęcono Tavo i jego rozwijającemu się szaleństwu. Nie od dziś wiemy, że Ostatni Okręt potrafi być brutalny, więc egzekucje „zdrajców” robiły wrażenie, nawet jeśli krew była efektem komputerowym. Powoli też Martinez zaczyna dostrzegać, że Barros działa wbrew rozsądkowi i na złość generałowi. Ich konflikt wywołano na siłę, ale przynajmniej aktorzy starają się wlać w niego trochę życia i przekonania. Natomiast nie trudno się domyślić, jak potoczy się dalszy ciąg tego wątku. Oby te odczucia okazały się mylne, bo przewidywalność wydarzeń jest najgorszym, co może się przytrafić serialowi. Do historii powróciła również Kelsi, która odpowiada za śmierć Alishii. Jej wątek nudził, bo nie wzbudzał żadnych emocji, gdy przyszła do swojej siostry. Dziwi, że jej dom nie znajdował się pod obserwacją, ale dzięki temu da to szansę na wykazanie się Claytonowi, a sam wątek wniesie coś pozytywnego do historii. Odcinek Air Drop w porównaniu do poprzedniego tygodnia był o wiele lepszy, co nie zmienia faktu, że wciąż wiele mu brakowało do dobrego poziomu, który serial prezentował w poprzednich sezonach. Najważniejsze, że Ostatni okręt powrócił do sprawdzonych motywów i sposobu prowadzenia akcji, a epizod oglądało się z zainteresowaniem. Fabuła się rozkręca, choć niestety bardzo przewidywalnie. Miejmy nadzieję, że najgorsze w tym serialu mamy za sobą, a ostatnie odcinki przyniosą nam niezłą rozrywkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj