To miał być relaksujący wypad do kina. Moje szare komórki miały odpocząć, a ja miałem świetnie się bawić przez sto minut przy niezbyt wyrafinowanej rozrywce. Niestety rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Już pierwsze piętnaście minut filmu Ostra noc przekonało mnie, że to nie był dobry wybór.
Jess, Alice, Blair i Frankie to przyjaciółki ze studiów, które dziesięć lat po ich zakończeniu wybierają się do Miami na wieczór kawalerski jednaj z nich (Jess – Scarlett Johansson). Do czterech kobiet dołącza Pippa, koleżanka Jess z Australii i tak zaczyna się ostra zabawa. Po obowiązkowym rajdzie po nocnych klubach panie wpadają na pomysł wynajęcia striptizera dla przyszłej panny młodej i zapraszają go do willi nad morzem. Niestety pech chce, że przez nieumyślność zabijają swojego gościa i w tym momencie dopiero zaczyna się nocna przygoda.
Od tego czasu ma być ostro, wulgarnie i zabawnie, a wszystkie zakręcone wydarzenia doprowadzą do szczęśliwego finału. Po drodze będzie jeszcze sporo sprośnych i nieprzyzwoitych żartów. Problem w tym, że moja przepona tego nie odnotowała. W trakcie stu minut uśmiechnąłem się zaledwie 4 czy 5 razy. A tak nie powinno być. Miałem zanosić się salwami głośnego śmiechu. Miałem wyjść z kina w przekonaniu, że zobaczyłem naprawdę zabawny film, który z czasem urośnie do rangi kultowego (jak
Kac Vegas czy
Ostra jazda). Niestety tak się nie stało, a do
Ostrej nocy z pewnością nie powrócę. No dobra, już wiecie, że film Luci Aniello mi się nie spodobał, ale nie wiecie dlaczego. Wypadałoby więc coś więcej o tym napisać.
Główną słabością filmu jest scenariusz, który jest do bólu schematyczny i oczywisty. Wszystkie ważne dla rozwoju zwroty akcji były boleśnie wręcz przewidywalne i zupełnie niezaskakujące. Zdaję sobie sprawę, że ten film nie miał zaskakiwać, ale twórcy mogliby to chociaż zrobić w mniej widoczny sposób. Poza tym same bohaterki nie wzbudziły mojego zainteresowania. Były mi zupełnie obojętne i ich problemy zupełnie mnie nie interesowały. I tutaj pojawia się jeden z nielicznych plusów. Scenariusz nie pozwalał na polubienie piątki przyjaciółek, ale aktorki wyciągnęły z niego co mogły i tylko dzięki nim nie skończyło się to totalną tragedią.
Druga istotna sprawa to humor. Już zwiastun pokazywał, że nie będzie on należał do delikatnych. I dobrze, tego typu filmy mają atakować ostrym i odważnym humorem. Problem w tym, że on taki nie był. Stał na bardzo niskim, wręcz żenującym poziomie. Już jedna z pierwszych scen, gdzie pijana niewiasta oddaje mocz w pokoju, bo do toalety było za daleko, dokładnie ustawił poziom humoru. Niekiedy udało się przeskoczyć tę „wysoko ustawioną” poprzeczkę i pokazać coś autentycznie zabawnego. Jak chociażby degustację win na „szalonym” wieczorze kawalerskim pana młodego. Ale takich momentów było zdecydowanie za mało. I ostatnim problemem tego filmu jest to, że stara się być satyrą skierowaną przeciw współczesnej Ameryce. Stara się, ale robi to zupełnie nieudolnie. Niby chce powiedzieć coś istotnego, ale to wszystko zanika pod kołdrą fatalnych dowcipów.
Rough Night przed totalną katastrofą ratują aktorzy, którzy starają się w swoje postaci tchnąć odrobinę życia. Ale to nie Scarlett Johansson czy Jillian Bell błyszczą najjaśniej, show im kradnie Demi Moore i Ty Burrell w roli małżeństwa napalonych milionerów. Doprawdy sceny z nimi ogląda się fantastycznie.
Oczywiście ja nie jestem głównym targetem twórców filmu, ale nie stąd wynika moja niechęć. To, że
Ostra noc jest zrobiona przez kobiety dla kobiet nie oznacza, że z miejsca ma mi się nie podobać. Miałem nadzieję, że dostarczy mi podobnej dawki zabawy jak
Druhny czy
Złe mamuśki. Niestety filmowi Lucii Aniello daleko do poziomu w/w tytułów. Szkoda zmarnowanej szansy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h