To nie był dobry odcinek Outcast. O ile w poprzednich epizodach zawsze można było znaleźć jakieś pozytywne strony w postaci mrocznego klimatu, momentów grozy czy mniej lub bardziej interesujących wątków, tak tutaj ciężko wskazać cokolwiek, co mogło się spodobać. Twórcy bawią się ciekawymi ujęciami kamery, które nadają temu serialowi pewien styl, ale to tylko mały plusik, który nie odciągnie uwagi widzów od kulejącej fabuły i braku emocji. Ostatni odcinek zakończył się poważnym poturbowaniem głównego bohatera. Jego stan wyglądał na poważny, więc twórcy pociągnęli dalej tą lekką niepewność o jego los, rozpoczynając epizod od spotkania Kyle’a z matką, jakby na granicy życia i śmierci. Niektórzy mogliby pomyśleć, że umarł, bo z  jego ust wydobywała się świetlista substancja, podobnie jak podczas egzorcyzmów, które sam przeprowadzał. Wahanie trwało kilka minut, kiedy oglądaliśmy żałobę Allison i Megan. Ale i tak trudno było uwierzyć w śmierć Kyle’a, ponieważ wszystkie wątpliwości rozwiewała Amber, która była pewna, że jej ojciec żyje. Niepotrzebnie zapycha się fabułę takimi gierkami z widzami, ponieważ to najzwyklejsza strata czasu, który można wykorzystać w lepszy sposób. Z kolei obiecująco zapowiadało się przetrzymywanie Kyle'a w nieczynnym skrzydle szpitalnym, ponieważ w końcu miał okazję spotkać się twarzą w twarz ze swoim największym wrogiem. Ale raczej nie o taką konfrontację z Sidneyem nam chodziło. Trochę rozmowy, z której nic nie wynikało oraz szarpanina nie wywołały żadnych emocji, nie czuć też było wiszącego w powietrzu napięcia. Jego ucieczka po schodach też nie ekscytowała, a zamazany obraz, który miał dać poczucie omdlewania, również się nie sprawdził. Jedynie walka z Parkiem i próba otworzenia drzwi leciutko emocjonowała, kiedy Amber dotknęła opętanego doktora. Jedynie wątek Sidneya miał szansę nieco polepszyć odbiór odcinka, kiedy zobaczyliśmy chłopaka z zakładu, który również posiadał w sobie światło. I zupełnie nieoczekiwanie został zamordowany przez rudego psychopatę. Więc jaki był sens wprowadzania do fabuły nowej osoby z „darem”, skoro zaraz zginął, nie odgrywając praktycznie żadnej roli w serialu? A postać miała potencjał na ciekawe wykorzystanie jego umiejętności, nawet jeśli nie miała za długo pożyć. W rezultacie tej śmierci Sidney został porządnie zdenerwowany. Twórcy bardzo obrazowo nam zasugerowali, że udusił Aarona poduszką, a potem jakby zabierał się za jego poćwiartowanie. Ale może jest zupełnie na odwrót i to faktycznie była brutalniejsza wersja sprowadzenia do jego ciała demona. Trudno stwierdzić jednoznacznie, a przyjemna piosenka w tle wcale nie pomaga w ocenie sytuacji. W każdym razie wątek Sidneya zawiódł. Boli, że twórcy znowu zwodzą widzów. Wielebny Anderson pojechał do Latarni i niczego się nowego nie dowiedział. A to był idealny moment, aby wyjawić kilka sekretów ich organizacji pod wpływem wiadomości o śmierci Barnesa. To samo spotkało Kyle’a, kiedy miał najlepszą okazję, aby na spokojnie wydobyć jakieś informacje od Sidneya. I co gorsza Giles został odstawiony na boczny tor, a przecież to najbardziej charyzmatyczna postać serialu. Sprawy w swoje ręce wzięła jego żona, co było jedynym zaskoczeniem w odcinku, kiedy z zimną krwią zastrzeliła Evelyn. Tylko, że taki obrót wydarzeń nie zyskuje sympatii widzów. Choć epizod Fireflies utrzymywał niezłe tempo akcji, to i tak pod każdym względem nudził; nie było odpowiedniego klimatu i napięcia. Szkoda, bo poprzedni odcinek dawał nadzieję, że drugi sezon, mimo że niepozbawiony wad, rozwinie się w satysfakcjonującym kierunku. Tak się nie dzieje.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj