Perfect Harmony okazuje się komedią, w której muzyka jest ważna, ale nie najważniejsza. W 2. odcinku nadal prezentowana jest główna oś fabuły, czyli szkolenie chóru kościelnego. Tym razem jednak schodzi to na dalszy plan. Aby wszyscy zaczęli współgrać i dobrze śpiewać, prywatne relacje muszą działać i to przejmuje priorytet. I bardzo dobrze, bo choć muzycznie mamy jedną dobrze brzmiącą scenę (Anna Camp w niej bryluje wokalnie), to serial pokazuje, że ma do zaoferowania o wiele więcej. Przede wszystkim cały wydźwięk humorystyczny będzie oparty na różnicach społecznych. Z jednej strony mamy centralnego bohatera, czyli inteligenta z wyższych sfer, ale z drugiej strony mieszka on na południu USA, więc mamy tutaj zupełnie inną kulturę i światopogląd. To zderzenie całkowicie innych perspektyw daje kilka niezłych scen humorystycznych, które zaskakują dobrym wyczuciem czasu i trafnymi puentami. Jeśli na tym ma być oparta warstwa komediowa, jest to strzał w dziesiątkę, bo z uwagi na małomiasteczkowość miejsca akcji potencjał drzemie w tym ogromny. Szczególnie, że fabuła wymaga od obu strony barykady rozwoju, zmiany i kompromisu. Profesor nie będzie w stanie zapewnić podopiecznym sukces, jeśli ludzie nie będą go szanować. Jednocześnie pełno w tym zaściankowości, plotkarstwa i innych aspektów małych miejscowości, które bawią i stają się polem dla rozwoju wszystkich postaci. Niektóre aspekty są odpowiednio przerysowane, a główny bohater wychodzący ze swojej strefy komfortu zaczyna zdobywać uznanie nie tylko mieszkańców, ale też widzów. Perfect Harmony staje się ciekawą pozycją, bo proponuje coś innego niż reszta emitowanych obecnie komedii. Świeże pomysły, miejsce akcji z potencjałem i bardzo specyficzni bohaterowie, którzy są sprawnie wykorzystywani. Jest potencjał na jeszcze więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj