Perry Mason jest jedną z tych postaci, która towarzyszyła amerykańskim czytelnikom i telewidzom od pokoleń. Bohater stworzony przez pisarza Erle’a Stanleya Gardnera na łamach powieści rozwiązał 82 zagadki kryminalne. Telewizja dość szybko dostrzegła potencjał tego prawnika. Pierwszy raz pojawił się na małym ekranie 1957 roku i gościł na nim, z małymi przerwami, aż do 1995 roku. Większość fanów, gdy słyszy nazwisko Mason, widzi twarz Raymonda Burra, człowieka, który zawłaszczył tę postać, tak często ją grając. Mamy jednak 2020 rok i nowe otwarcie. HBO postanowiło stworzyć nową, bardziej mroczną i brutalną wersję przygód tego detektywa i prawnika, dodając do całości kontekst polityczny Stanów Zjednoczonych w latach 30. W tytułowego bohatera wcielił się Matthew Rhys, który zmierzył się z legendą – podobnie jak Val Kilmmer, gdy zgodził się zagrać Simona Templara, przez lata należącego do Rogera Moore’a. Los Angeles nie jest jeszcze Fabryką Snów, jaką obecnie wszyscy znamy. To miasto jak każde inne. Życie toczy się tam w miarę spokojnie. Akcja serialu rozpoczyna się jednak z przytupem. Otóż ktoś porywa dla okupu niemowlę i je zabija. Podejrzenie od razu pada na rodziców dziecka. Reprezentujący ich adwokat, Elias Jonathan (John Lithgow), zleca detektywowi Perry’emu Masonowi znalezienie dowodów na  niewinność swoich klientów. Tak rozpoczyna się dochodzenie, którego wynik wcale nie jest taki oczywisty, bo pojawia się coraz więcej podejrzanych. By wszystko jeszcze bardziej skomplikować, matkę bierze w obronę i opiekę popularna kaznodziejka Siostra Alice (Tatiana Maslany), która ogłasza wszem i wobec, że dokona cudu zmartwychwstania dziecka. Perry Mason to sprawnie napisany i genialnie poprowadzony kryminał w klimacie noir. HBO przyzwyczaiło nas, że ich produkcje są perfekcyjnie wykonane pod względem wizualnym i tym razem nie jest inaczej. Klimat lat 30. aż wylewa się z ekranu. Każdy kadr wygląda jak żywcem wyjęty z tamtej epoki. Kostiumy, wykończenie wnętrz, samochody, nawet sposób mówienia aktorów - wszystko zostało dopracowane w najmniejszych szczegółach. Tak, by widz uwierzył w autentyczność tego, co ogląda. Praca ta spełzłaby jednak na niczym, gdyby nie scenariusz. A ten może nie zaskakuje, ale na pewno trzyma w napięciu od pierwszego do ostatniego odcinka. Sprawa porwania i okrutnego zabójstwa dziecka wydaje się na pozór błaha. Zachłanni rabusie chcą okupu, ale coś po drodze idzie nie tak. Jednak z biegiem czasu dochodzenie prowadzone przez Masona pokazuje kolejne warstwy tej intrygi i odkrywa, ilu ludzi było w nią zamieszanych. Z odcinka na odcinek przybywa puzzli, ale nigdy nie jest tak, byśmy zbytnio wyprzedzili naszego bohatera w rozwiązaniu zagadki. Idziemy z nim praktycznie krok w krok. Scenarzyści zadbali również o to, by wątki poboczne i postaci z nimi związane wypadały równie atrakcyjnie, ale nie odrywały naszej uwagi od głównego celu. By bez reszty wsiąknąć w ten serial, trzeba zrozumieć i poniekąd polubić głównego bohatera. Człowieka, który nie może sobie poradzić z wydarzeniami, jakich był świadkiem na froncie I Wojny Światowej. Aby zagłuszyć te demony, sięga często po alkohol. Staje się niestabilny psychicznie, na czym cierpi jego życie prywatne. Rodzina zaczyna się rozpadać. Coraz rzadziej widuje syna, co jeszcze mocniej pcha go w ramiona alkoholizmu. Jedyną odskocznią od tych problemów jest praca. Gdy Perry prowadzi jakieś dochodzenie, jest nim tak pochłonięty, że zapomina o całej reszcie. Jest też dobry w tym, co robi. Dbałość o detale, które inni śledczy ignorują, bardzo często prowadzi go do rozwiązania zagadek. Nie znaczy to jednak, że cieszy się uznaniem wśród stróżów prawa. W tamtych czasach  (i chyba nic się do dziś nie zmieniło) funkcjonariusze z odznaką nie darzą sympatią prywatnych detektywów. Bez znaczenia, jak dobrze wykonują swoją pracę. Uważają, że ich sukcesy ośmieszają policję, pokazując jej niekompetencję. I mają rację. Do tego Mason jest cynikiem, który lubi udowadniać niektórym swoim rozmówcom, że są głupi.  Matthew Rhys świetnie wywiązuje się ze swojej roli. Unosi ciężar całego serialu oraz legendy tej postaci. Jego kreacja jest niemal perfekcyjna. Perry w jego wydaniu to gość, którego chcielibyśmy mieć po swojej stronie, gdy wpadniemy w tarapaty. Może nie wiedzie życia idealnego, ale można na nim polegać. Rhys znakomicie oddaje charyzmę tej postaci. Tworzy też zgrany tandem z serialowym partnerem Petem Stricklandem, granym przez Shea Whighama. Dzięki temu mamy zderzenie dwóch charakterów, poważnego Mansona i bardziej wyluzowanego, sarkastycznego Stricklanda. Zadanie tego drugiego polega bardzo często na rozluźnieniu atmosfery. Scenarzyści – nieintencjonalnie – wpletli do głównej fabuły watki, które obecnie są bardzo aktualne w USA, a dotyczą nierówności rasowej, zwłaszcza w wymiarze sprawiedliwości. Obserwujemy to z perspektywy jednego z pierwszych czarnoskórych policjantów w Los Angeles – Paula Drake’a (Chris Chalk), który jest traktowany gorzej przez swoich kolegów z komisariatu tylko ze względu na kolor skóry. Perspektywę awansu ma znikomą. Do tego przez funkcjonariuszy z innych komisariatów nie jest traktowany jako jeden z nich, a raczej jako sztuczny zabieg mający na celu poprawić wizerunek policji.
HBO
Mamy też wątek Kościoła, który z nabożeństw robi wielkie show i zbija na tym spore pieniądze. To właśnie wtedy zrozumiano, że z głoszenia Słowa Bożego w niestandardowy sposób można wyciągnąć od wiernych fortunę. Trzeba tylko znaleźć odpowiednią motywację, by ludzie uwierzyli, że rozmawia się bezpośrednio z Bogiem i przekonać ich, że wiara czyni cuda. Najlepiej na scenie, sprawiając, że człowiek na wózku inwalidzkim ponownie staje na własnych nogach. Oczywiście wszystkie te wątki w sprawny sposób łączą się z główną osią fabularną, a nie są tylko politycznym dodatkiem. Dzięki nim dostajemy pełen obraz nastrojów, jakie panowały w Los Angeles w latach 30., ale też zaczynamy rozumieć, jakie mechanizmy stały za zbrodnią, którą tropi tytułowy bohater. Perry Mason to istny popis aktorski w wykonaniu wielu osób. Pomijając już wcześniej wymienionych, Matthew Rhysa i Shea Whighama, zobaczymy tutaj wybitną kreację Johna Lithgowa. Grany przez niego adwokat to bardzo ciekawa postać. Bohater, który wchodzi bardzo pewnie w fabułę, ale z biegiem czasu traci kontrolę nad dochodzeniem i czuje, że może nie uratować swoich klientów przed więzieniem. Lithgow pokazuje zmianę, jaka zachodzi w jego postaci, w sposób wyborny czyniąc z Jonathana bardzo wartościowego bohatera.  Z licznej obsady wybija się też Stephen Root jako pewny siebie i nieustępliwy prokurator Maynard Barnes. Kwintesencja karierowicza idącego po trupach do celu, którym jest możliwość zastania burmistrzem, a później może nawet gubernatorem stanowym. Root dawno nie dostał roli, która wykorzystywałaby jego potencjał. Uwagę przykuwa także Juliet Rylance jako Della Street, asystentka Jonathana i jego prawa ręka. Kobieta, w której rodzi się feminizm, niedająca się stłamsić mężczyznom w zdominowanym przez nich świecie. Zna swoje prawa i nie ugnie się nawet przed policją, by ich bronić. Gdyby nie to, że miejscami akcja bardzo zwalnia, Perry Mason byłby serialem idealnym. Scenarzyści jednak wprowadzają zbyt dużo postaci, a niektóre z nich, przynajmniej w tej opowieści, są zbędne. Na przykład wyeliminowanie z fabuły postaci Lupe, granej przez Veronicę Falcon, nie wpłynęłoby negatywnie na fabułę. Perry Mason to świetny serial kostiumowy. Reżyser Timothy Van Patten, który zaserwował nam już takie produkcje jak Pacyfik, Zakazane imperium czy Rodzinę Soprano, to profesjonalista doskonale czujący swoją widownię. Wie, czego ona potrzebuje i na co będzie zwracać uwagę. Rozumie jak ważne są postaci i że mogą one bardziej interesować widza niż sama intryga kryminalna. Dzięki temu razem z Deniz Gamze Ergüven tworzą niepowtarzalny klimat. Jestem ciekaw, jak w obecnych czasach widzowie odbiorą produkcję o skorumpowanych policjantach, nierówności rasowej, przedmiotowym traktowaniu kobiet i Kościele skupiającym się na pieniądzach, a nie uzdrawianiu dusz. Perry Mason to pierwszy nowy serial policyjny po wydarzeniach w Minneapolis, przez co amerykańscy widzowie inaczej będą go interpretować teraz, niż jeszcze dwa czy trzy miesiące temu. Czy nowa produkcja będzie hitem HBO? Raczej nie, ponieważ jest to specyficzna opowieść, która nie każdemu widzowi przypadnie do gustu. Jestem jednak pewien, że zgromadzi ogromną rzeszę fanów i mam nadzieję, że twórcy nie poprzestaną na jednym sezonie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj