Maureen jest Amerykanką mieszkającą w Paryżu. Na życie zarabia jako asystentka i stylistka znanej celebrytki Kyry. Kupuje za nią drogie ciuchy. Jej pracodawczyni wysyła ją po kreacje nie tylko do najsłynniejszych paryskich butików, ale także do projektantów w Londynie. Do tego Maureen rzadko widuję Kyre, a nawet gdy ją spotyka, ta nie ma dla niej czasu. Jednak to nie jest prawdziwe powołanie młodej dziewczyny. Po godzinach dorabia jako medium i czeka, aż otrzyma znak od swojego zmarłego brata bliźniaka. Największym problemem tej produkcji jest zbytnie pomieszanie różnych kinowych konwencji. Reżyser, Olivier Assayas, chciał stworzyć zgrabną mieszankę gatunkową, w której każde elementy będą ze sobą świetnie współgrały. Niestety wyszło coś zupełnie przeciwnego. Film zaczyna się jak rasowy horror, Maureen jest w opuszczonym domu i wywołuje duchy. Potem wszystko przechodzi na wątek obyczajowy, gdzie dziewczyna nie wie, co powinna robić w życiu, czuje się niedoceniana. A na koniec twórca wplata nam do filmu jeszcze konwencje thrillera. Jednak Assayas to nie David Fincher czy Denis Villeneuve, reżyserzy, którzy potrafią mieszać gatunki i trzymać w napięciu widza do samego końca. Konwencja horroru sprawdza się może tylko przez jakieś 5 minut, potem już tylko irytuję. Historia ze zmarłym bratem, która jest punktem wyjścia, staję się niezgrabnym tłem, dostajemy także zjawy, których wstydziliby się spece od efektów specjalnych w zeszłorocznym Ghostbusters. Wisienką na torcie jest scena, w której bohaterka Kristen Stewart mówi do... kranu. Wątek kryminalny jest jeszcze gorszy. Próba jego wprowadzenia jest jako tako ciekawa. Maureen zaczyna esemesować z tajemniczym nieznajomym. Ten pomysł jest sam w sobie interesujący, jednak po jakimś czasie ciągłe SMS-y nudzą widza i przestają go interesować. Wtedy dostajemy nagły zwrot akcji, który takim miał być w zamiarze. Schemat wygląda następująco: najpierw mamy trupa, później okazuje się, że tajemniczy nieznajomy od SMS-ów zabija Kyre, kolejno dochodzi do spotkania z Maureen i aresztowania jej przez policję. Całość trwa zbyt krótko, aby wątek można było dobrze rozwinąć i w naturalny sposób wpleść go w narrację. Do tego żadnym zaskoczeniem nie było to, kto zabił, ponieważ użyto tutaj klasycznej kliszy,odrzucony kochanek uśmiercił swoją ukochaną. Narracja w filmie prowadzona jest bardzo chaotycznie, widz w wielu miejscach może się zgubić. Tak naprawdę w połowie zastanawiamy się, o czym tak jest ten film, co jest jego osią fabuły, która trzyma się tylko na dobre słowo. Scenariusz w żadnym wypadku nie wykorzystał potencjału aktorskiego Kristen Stewart, który w niej drzemie. Aktorka snuję się po mieście, pustym domu albo przymierza ciuchy swojej pracodawczyni. Jej bohaterka to zakompleksiona, niepewna siebie postać. Gdyby nawet zastąpić Stewart jakąś inną aktorką, wyglądałaby to tak samo. Maureen jest bezbarwna, w ogóle nie chcemy się z nią utożsamiać, jest nam obojętna. Podejrzewam, że nikt nie mógłby odnaleźć w tej postaci głębi. Jest to dziwne, ponieważ w poprzednim filmie reżysera, Clouds of Sils Maria, współpraca pomiędzy gwiazdą a twórcą układała się o wiele lepiej. Sytuacji nie ratuje także drugi plan, w którym postacie zupełnie zlewają się z tłem, aby tylko na chwilę zaistnieć w tym bałaganie. Personal Shopper miało być w zamiarze głębokim dziełem o ludzkim cierpieniu i naszym miejscu w świecie. Produkcja stała się jednak filmową wydmuszką bez charakteru. Niech najlepszą rekomendacją będzie to, że podczas pokazu, na którym byłem, bardzo dużo osób opuściło salę w trakcie trwania seansu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj