Po zaledwie dwóch latach od trzeciej części Nocy oczyszczenia, na ekrany kin wszedł jej prequel. Jak wypada najnowsza odsłona? Oceniam bez spoilerów.
The Purge weszła na ekrany kin w 2013 roku i zaintrygowała widzów zaproponowanym schematem fabularnym – już wtedy dowiedzieliśmy się, że w niedalekiej przyszłości Ameryka - w trosce o równowagę w społeczeństwie - wydaje zgodę na to, by jednej nocy w roku dopuszczalne były wszystkie zbrodnie, włącznie z morderstwem. Akcja każdej z trzech części horroru rozgrywa się właśnie tej konkretnej nocy, a kolejni i często niepowiązani ze sobą bohaterowie wpędzają się w śmiertelne niebezpieczeństwo za sprawą swojej brawury lub też głupoty. Jako że
The Purge: Election Year z 2016 roku domknęła trylogię w – zdawałoby się – sensowną i zamkniętą całość, trudno byłoby dokleić do fabuły jeszcze jedną część. Nie zaprzepaszcza to jednak szans na prequel, którym jest właśnie omawiana
The First Purge – tutaj ustanowiona przez rząd czystka jest dopiero eksperymentem i zarówno mieszkańcy okręgu Staten Island jak i politycy będą musieli zmierzyć się z jej przebiegiem po raz pierwszy.
Może i bohaterowie nie wiedzą jeszcze, jak potoczą się ich losy, jednak widz wie to doskonale już od pierwszej chwili – nowy film nie różni się od trzech poprzednich części, a twórcy nie proponują niczego nowego jeśli chodzi o bieg fabuły czy zwroty akcji. Jak zawsze skupiamy się na grupce bohaterów o różnej moralności – mamy tu nawołującą do równości i pokoju Nyę (
Lex Scott Davis), jej mało rozgarniętego brata Isaiaha (
Joivan Wade), gangstera i bossa narkotykowego o złotym sercu, Dmitriego (
Y'lan Noel) oraz szereg pobocznych postaci, które są na tyle anonimowe, że nawet nie wzbudzają w nas większych emocji. A z resztą, tak naprawdę to samo powiedzieć można o głównej trójce – są to bohaterowie płascy i jednowymiarowi, a ich jedynym celem jest, jak się zdaje, uosabianie przeciwnych sobie idei, by jeszcze bardziej skontrastować ze sobą grupy społeczne. Nya to idealistka, dziewczyna odważna i do bólu szlachetna, Dmitri dorabia na cudzym nieszczęściu i bogaci się w nielegalnym biznesie, zaś Isaiah stoi gdzieś po środku w niezręcznym rozkroku, nie reprezentując sobą niczego poza młodzieńczym nieokrzesaniem. Choć postaci mają na ekranie sporo czasu, tak naprawdę nie jest on dobrze wykorzystany – ich perypetie ogląda się z obojętnością, a kolejne zwroty akcji wypadają przewidywalnie, w związku z czym trudno tu choćby na moment zadrżeć o czyjekolwiek życie.
Jak już wspomniałam, eksperymentalna noc oczyszczenia rozgrywa się w obrębie Staten Island, co jest nowum, jeśli chodzi o tę serię – wcześniejsze części obejmowały swoim zasięgiem całe terytorium Stanów Zjednoczonych. Na Staten Island padło dlatego, że to tam mieszka największy odsetek ludzi z niższych warstw społecznych, a zatem idealnych kandydatów do roli ofiar w nowo wprowadzanej czystce. Przez pierwszą połowę filmu obserwujemy więc mieszkańców osiedla komunalnego, którzy wzajemnie pocieszają się i szukają schronienia w kościołach czy własnych ramionach. Z drugiej zaś strony jest rząd, który knuje, jakby tu pobudzić towarzystwo do akcji, skoro działania zostały już podjęte i odpowiednio wypromowane (w grę wchodzi duża gotówka). Choć reżyser próbuje i próbuje zbudować napięcie i oczekiwanie, sama noc oczyszczenia jakoś długo nie może się rozkręcić - tak naprawdę w przeciwieństwie do poprzednich części filmu nie mamy tu aż takiego rozlewu krwi, jaki znamy z przeszłości, a skondensowanie scen akcji w końcowych minutach nie rekompensuje początkowej nudy. Film ma za dużo niepotrzebnych dłużyzn, a skandujący naprzeciwko urzędów tłum i nawoływanie do pokoju jest tutaj zupełnie zbędne. Twórcy prawdopodobnie starali się podkręcić atmosferę zagrożenia i pokazać, że w biednych osiedlach także żyją dobrzy i kryształowi ludzie, jednak w tym miejscu film odbija raczej w stronę dramatu aniżeli horroru, co nie jest do końca pożądanym efektem. Zdarzało się, że nudziłam się podczas poszczególnych scen, a gdy już nadeszły te właściwe, chyba było mi już obojętne co wydarzy się dalej.
The First Purge to film, który został zrobiony na siłę. Trudno mi stwierdzić, jaka jest rola tej produkcji – po seansie nie czuję się wzbogacona o żadne nowe spostrzeżenia, a na ekranie nie zobaczyłam nic, czego już bym nie widziała. Geneza nocy oczyszczenia jest tak oczywista i banalna, że nie ma potrzeby zapoznawania się z prequelem by wydedukować jak w ogóle doszło do tego pomysłu. Na plus zapiszę kreację Szkieletora – ta postać faktycznie budzi grozę, głównie za sprawą świetnej gry aktorskiej
Rotimi Paul. Paradoksalnie (i niestety) to również on staje się ofiarą uproszczeń scenariuszowych, których w filmie jest doprawdy dużo. Jeśli miała być to produkcja, która mówi o nierównościach społecznych, stereotypach czy rasizmie, traktuję ją jako rozgrzewkę do podjęcia tematu, bo te wątki zostały w filmie w zasadzie tylko powierzchownie liźnięte. Jeśli natomiast od początku miał być to horror – odczuwam srogi zawód, bo poziom napięcia nie umywa się nawet do poprzednich - niekoniecznie górnolotnych - części serii. Szukającym pretekstu do zjedzenia popcornu czy wypoczęcie w fotelu kinowym przy restartowaniu umysłu powiem: śmiało - film nada się nie gorzej niż jakiekolwiek inne produkcje klasy B, a duży ekran dostarczy dodatkowej atrakcji. Oczekującym czegoś więcej, mocniej i bardziej – odradzam. Szkoda czasu.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości sieci Multikino
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h