Pistol to miniserial poświęcony brytyjskiemu zespołowi punkowemu, który zyskał ogromną popularność w latach 70. ubiegłego wieku. Mowa oczywiście o Sex Pistols. Kapela szturmem wzięła nie tylko Londyn, ale też cały kraj. Zaskarbiła sobie względy zbuntowanego młodego pokolenia i stała się popkulturowym zjawiskiem i inspiracją dla wielu. Serial bazuje na książce Lonely Boy: Tales From a Sex Pistol, której autorem jest gitarzysta zespołu, Steve Jones. Tegoroczna produkcja składa się z sześciu odcinków, a w gronie jej twórców jest Danny Boyle, który ma na koncie filmy takie jak 28 dni później, 127 godzin czy Slumdog. Milioner z ulicy. Dynamiczny i kolorowy styl Boyle'a mocno przebija się przez kadry, faktycznie wyróżniając nowy serial na tle innych propozycji odcinkowych. Jednak jeśli chodzi o sam rys fabularny, trudno mówić tu o czymś przełomowym. Pistol to biograficzna opowieść o powstawaniu zespołu muzycznego. Poznajemy członków kapeli, którzy dopiero próbują swoich sił na brytyjskiej scenie muzycznej. Cała historia rozpoczyna się od wspomnianego już Steve'a Jonesa – to zagubiony, mocno doświadczony przez życie chłopak, który ma już serdecznie dość opresyjnego systemu, w jakim przyszło mu żyć. Bohater skupia na sobie większość uwagi kamery, prawdopodobnie z tego prostego powodu, że to właśnie na jego książkowych wspomnieniach zbudowano tę produkcję. Serial więc w odpowiednich proporcjach zapoznaje nas z życiorysem Jonesa oraz linearnie prowadzi przez wszystko to, co w każdej rzetelnej produkcji biograficznej powinno być opowiedziane. Nie ma tu większych twistów czy zaskoczeń, nie ma odchyleń od wzorców gatunkowych, jeśli chodzi o samą budowę serialu, a historia momentami staje się monotonna – w dwóch pierwszych odcinkach wciąż niewiele jest konkretów, a sporo czczego gadania. Na szczęście twórcy postawili na mocne dopracowanie warstwy wizualnej i ostatecznie bardzo to procentuje. To właśnie kwestie techniczne są najmocniejszą siłą tego serialu. Całą produkcję nakręcono w oldschoolowym formacie 4:3. Obraz jest zatem prawie kwadratowy –  żywcem zdjęty ze starej taśmy wideo. Wizualnie wygląda to świetnie, cała produkcja sprawia wrażenie, jakby była stworzona w poprzedniej epoce, co w tym przypadku daje naprawdę dobry efekt. Na taśmie wciąż widać szumy, niekontrolowane przebłyski światła, drobne defekty. To wszystko bardzo dobrze koresponduje z tematyką serialu, ale z drugiej strony sprawia, że wydarzenia są dla nas odległe, nienamacalne. Bohaterowie wydają się wyjęci ze stron kolorowego magazynu – prezentowanie ich w dzikich barwach, w szalonym montażu przeplatanym teledyskowymi ujęciami z archiwów, może być problematyczne w odbiorze. Członkowie kapeli w większości scen przedstawiani są w świetle reflektorów, zupełnie jak na scenie. Trudno więc odczuć, że są to postaci z krwi i kości, z którymi można sympatyzować. Serial raczej nie sprawi, że ci słynni idole "zejdą na ziemię". Jednak jako laurka na cześć zbuntowanej kapeli spełnia swoją funkcję znakomicie. Jeśli chodzi o grę, w Pistol wyróżniają się przede wszystkim Anson Boon jako Johnny Rotten oraz Thomas Brodie-Sangster jako Malcolm McLaren. Aktorzy wkładają w swoje kreacje dużo pasji i faktycznie przekonują. Za ich sprawą czuć, jak wielka idea przyświecała dzieciakom, które tworzyły tę kapelę. W drugim epizodzie na pierwszy plan wysuwa się natomiast Maisie Williams, która odważnie odgrywa postać Pameli Rooke, modelki i aktorki, ikony brytyjskiej punkrockowej epoki. O ironio, najbledszym ogniwem na ten moment jest Toby Wallace, który wciela się w głównego bohatera, Steve'a Jonesa. Aktor nie ma zbyt wiele do zagrania i nie wyróżnia się na tle kolegów z obsady. Pistol to prawdopodobnie obowiązkowa propozycja dla wszystkich fanów tytułowego zespołu. Dla innych już niekoniecznie. Owszem, serial jest dynamiczny, mocno kolorowy, przepełniony buntem, seksem, przekleństwami i ekscentryzmem. Słowem: wiernie odwzorowujący realia, w których wykluwała się kapela. Jednak poza całą otoczką wizualną to wciąż dość poukładana, prosta historia biograficzna, która zwyczajnie toczy się koło za kołem, nie wzbudzając nawet szczególnych emocji. Z bohaterami trudno sympatyzować, ponieważ całość bardziej przypomina kolaż z punkowego magazynu, a nie emocjonalną opowieść o jednostkach wchodzących w skład zespołu. Nie sprzyja temu także fakt, że dostajemy zaledwie sześć odcinków. W tak krótkim czasie (choćby nie wiem, jak bardzo kombinowano) nie da się zbudować emocjonalnie angażującej opowieści, która byłaby przystępna dla każdego - nie tylko dla fanów grupy, mającej ich historię w małym palcu. Ostatecznie otrzymujemy więc fajerwerk, który wypala się dość efektownie, ale jednocześnie nie pozostawia po sobie większej refleksji. Ode mnie 6/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj