Point Blank to film oparty na dość prostym koncepcie, który miesza thriller z historią w stylu gatunku o kumplach policjantach, acz bohaterowie pochodzą z innych grup społecznych. W tym przypadku jednak śledzimy losy zwykłego człowieka, pracującego jako pielęgniarz, który wplątuje się w niebezpieczną intrygę. Na papierze wygląda to interesująco, ale oko widza zaprawionego w bojach, dostrzeże wszystkie zaskoczenia i zwroty akcji z dużym wyprzedzeniem. Trudno do końca powiedzieć, czy to błąd w prowadzeniu historii przez Joe Lyncha, czy problem scenariusza, ale niektóre aspekty historii zbyt szybko stawały się oczywiste. Lynch jednak nie ponosi sromotnej klęski, bo w dużej mierze jest to film, który dobrze zapełnia czas. Zdecydowana większość opowieści jest dynamiczna, z dobrze budowanym napięciem i w jakiś sposób emocjonująca. O dziwo to wszystko psuje się pod koniec, gdy mamy dojść do kulminacji, która jest najsłabszym punktem programu. To, co powinno jedynie podkręcić jakość wydarzeń, staje się mdłym i nudnawym ich zwieńczeniem. Tempo siada, rozwiązanie jest szybkie i mało satysfakcjonujące, a do tego brakuje w tym pazura. W końcu w tego typu thrillerach oczekujemy nie tyle niespodzianek, co emocjonującej akcji, która powie: warto było. A tu wygląda na to, że pierwsza połowa utrzymuje dobry poziom, racząc nas napięciem, a im dalej, tym gorzej. Fabuła stara się czasem zrywać ze schematami. Takim sposobem, gdy poznajemy gangsterów, dostajemy ciekawy pomysł. Na pierwszy rzut oka mamy stereotyp ulicznego czarnoskórego bandziora, który zostaje zerwany przez pokazanie go jako fana kina. To taki mały detal, do którego podejście jest też odczuwalne w głównych bohaterów. Na powierzchni to chodzące stereotypy, ale gdy ich poznajemy i życie wymaga od nich skrajnych decyzji, trochę jest to zrywane. Nie da się ukryć, że Frank Grillo i Anthony Mackie dobrze ze sobą współgrają i choć ich relacja nie jest typowa, dobrze napędza rozwój akcji i potrafi zainteresować. Point Blank naprawdę miał potencjał, aby być czymś więcej. Czuć, że pomysły zaczerpnięte z oryginału nadają temu jakiegoś wyrazu, ale za szybko zbyt wiele rzeczy weszły na oklepane rejony, gdzie pomimo dobrej obsady, trudno jakoś szczególnie się ekscytować. Takim sposobem Lynch tworzy film poprawny,  może ciut lepszy od standardowym przeciętniaków Netflixa, których seans przeważnie rozczarowywał w ostatnich miesiącach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj