Tym razem do pokoju 104 wkraczamy wraz z Charliem i Lorraine, starszym małżeństwem, które od początku wzbudza sympatię. Staruszkowie, choć spędzili ze sobą prawdopodobnie większość życia (o czym świadczy nie tylko wiek, ale także pokaźna liczba wspólnych wnuków, przywołana przy okazji rozmowy), wciąż okazują sobie czułość i miłość, na co niezwykle przyjemnie się patrzy. Już na wejściu dowiadujemy się, że ten pokój jest dla nich szczególny – 56 lat temu spędzili w nim swoją pierwszą wspólną noc i teraz chcieliby ją odtworzyć. Sam temat łóżkowy został tu jednak potraktowany bardzo bezpiecznie i choć scena może być początkowo dziwna w odbiorze ze względu na wiek bohaterów, nie pozostawia po sobie niezręcznego wrażenia. Cały odcinek jest tak naprawdę jedną wielką refleksją o życiu. Pokój budzi wspomnienia, a gdy nagle umiera żona, owdowiały mąż musi sobie poradzić z nimi w samotności – bez możliwości wyjaśnienia pewnych kwestii, za to ze świadomością, jak wielu słów nie zdążył wymienić ze swoją ukochaną. Cały ten melancholijny wydźwięk odcinka czyni z niego epizod pełen prawdziwych, ludzkich emocji, także tych smutnych. Choć tak naprawdę poza monologiem Charliego nie dzieje się tu nic, nie mogłam oderwać wzroku od od ekranu. Zasługą tego jest również sama gra aktorska Phillipa Bakera Halla, który ma prawdziwy dar opowiadania – bez najmniejszego trudu mogłam wyobrazić sobie wszystko o czym mówił, cofając się w czasie wraz z nim.
fot. HBO
Decyzja o zaprezentowaniu historii starszego małżeństwa była dobrym pomysłem na finał. Już od samego początku czuć, że jest to swego rodzaju ostatni etap, co w swojej idei wpasowuje się także w moment pożegnania z sezonem. W scenie, w której mąż składał zamówienie na przekąski i otrzymał odpowiedź, że musi poczekać 20 minut, wyraźnie dało się wyczuć, że tu, w tym pokoju, nastąpi zakończenie ich wspólnej opowieści - także dlatego, że dokładnie w tamtym momencie pozostało 20 minut do końca odcinka, a tym samym sezonu. Poza tym - nie ma lepszego miejsca na pożegnanie, bo przecież to tutaj wszystko się rozpoczęło. Może to i oczywiste zagranie, może rzeczywiście bez problemu dało się przewidzieć bieg wydarzeń – mnie to jednak w tym przypadku nie zniechęciło. Przeciwnie – doceniam schludną i poprawną konstrukcję narracji. Z początkiem, rozwinięciem i pięknym finałem. ‌Room 104 zakończył emisję pierwszego sezonu skromną historią miłosną, których do tej pory nie mieliśmy w serialu wiele. Mimo jej prostoty zastosowano tu także pewne fabularne niespodzianki, jak choćby fakt, że żona zdradzała męża. Nie sposób było się tego domyślić z ich szczęśliwego obrazu, jaki otrzymaliśmy w pierwszych minutach. Ten wątek jest też ciekawym sygnałem, że nawet to, co idealne, może skrywać pod podszewką pewne niemiłe sekrety. A także znakiem, że prawdziwa miłość jest zdolna do każdych poświęceń. Finał postrzegam pozytywnie, jako bardzo miły i przyjemny w odbiorze. Krótka historia staruszków jest z pewnością godna uwagi i skłania do refleksji, a jednocześnie nie stara się umoralniać i pouczać widza, za co należy się plus. To jeden z ciekawszych odcinków sezonu i przy okazji bardzo przyzwoite zakończenie całości, które największe wrażenie wywrze z pewnością na widzu wrażliwym. Ode mnie 7 z plusem, natomiast cały sezon podsumuję na 6.5. Czekamy do kolejnej odsłony.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj