Jason, Kimberly, Billy, Zack i Trini to grupa nastoletnich wyrzutków. Niektórzy stali się nimi przez swoje złe życiowe decyzje, innym po prostu dobrze z taką łatką. Ich losy połączy jeden wybuch w opuszczonej kopalni. Tam znajdują dziwne świecące monety. W niedługim czasie odkrywają, że posiadają moce, których nie powstydziłby się Superman, są niewyobrażalnie silni i bez problemów potrafią przeskakiwać wielkie przepaście. W poszukiwaniu odpowiedzi na pytania dotyczące ich nowych mocy nasza piątka bohaterów odnajduje stary statek kosmiczny z robotem Alphą 5 i tajemniczym Zordonem. Od tej pory mają stać się Power Rangers, obrońcami wszechświata. Razem staną do walki z demoniczną Ritą Repulsą. Wydawałoby się, że Power Rangers to produkcja, w której dostaniemy ilość walk i potyczek Zordów przyprawiającą o zawrót głowy. Nic bardziej mylnego. Reżyser widowiska, Dean Israelite, dotychczas specjalizujący się w niskobudżetowych produkcjach, postanowił skupić się na samych bohaterach i ich rozwoju. No i co tu dużo mówić – udało mu się to. Fakt, że bohaterów w pancerzach Rangerów dostajemy dopiero na jakieś dwadzieścia minut przed końcem filmu, nie jest wcale minusem. Dla twórcy ważniejsze było wykreowanie wiarygodnych portretów psychologicznych postaci, ale przy tym sam film nie stracił na widowiskowości. Każdy z głównych bohaterów jest ciekawą jednostką samą w sobie, z własnymi problemami, systemem wartości i rozterkami. Jednak gdy tworzą kolektyw, wchodzą ze sobą w interakcję, równie dobrze się to ogląda. I to nie tylko podczas szkolenia na Power Rangers czy samej walki, ale także w tak prostych scenach jak przyjacielskie rozmowy przy ognisku. Oczywiście to wzajemne zaufanie i przyjaźń muszą wykiełkować na polu wspólnych przeżyć, co jest tym trudniejsze dla postaci, które przed wydarzeniem z monetami mocy w ogóle się nie znały. Właśnie chyba to jest najlepsze w tym filmie – patrzenie jak kształtuje się bardzo dobry kolektyw, w którym każdy jest silniejszy, kiedy ma u boku przyjaciół. Oczywiście nie mogłoby to być możliwe bez dobrego aktorstwa. Dacre Montgomery świetnie czuje się jako lider zespołu, skupiony, silny jednak wewnętrznie pełen wątpliwości. Naomi Scott grająca Kimberly bardzo dobrze radzi sobie w roli popularnej, aczkolwiek zbuntowanej dziewczyny. Ludi Lin i Becky G. wypadają wiarygodnie jako trochę nieprzystosowani społecznie outsiderzy z problemami. Jednak w całej drużynie Rangerów zdecydowanie wyróżnia się RJ Cyler jako mający trudności z kontaktami interpersonalnymi nerd Billy. Jego bohater jest pełen sprzeczności. Aspołeczny, ale zarazem bardzo towarzyski i wygadany, wkurzający, jednak nie sposób go nie lubić. Cyler doskonale znajduje balans między tymi skrajnościami i kradnie praktycznie każdą scenę, w której się pojawia. Na uwagę zasługują także świetni Bryan Cranston i Bill Hader. Ten pierwszy jako Zordon, mentor głównych bohaterów, bardzo dobrze sprawdził się w roli surowego nauczyciela, który jest pełen obaw wobec swoich uczniów, jednak wspiera ich i otacza opieką. Hader wcielający się w Alphę 5 budzi uśmiech na twarzy za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie ze swoim sarkazmem i żartami. Trochę więcej spodziewałem się po Elizabeth Banks, która gra główną antagonistkę. Rita ma swój misterny plan, nie jest postacią typu „jest zła, bo jest zła”. Jednak przez pierwszą połowę filmu przemyka jak duch, jej pojawienia kojarzą się bardziej z elementami horroru, gdzie tajemnicza bestia atakuje mieszkańców miasta. Gdy jednak widzimy ją już w pełnej okazałości, czegoś brakuje, żeby stała się pełnokrwistym, świetnym złoczyńcą. Być może wynika to z nagromadzenia jej podwładnych, którymi dyryguje, i w ten sposób charakter tej postaci nie wybrzmiewa w pełnej mocy. Rita jest niezłym złoczyńcą, jednak mogłaby być lepszym. Co do strony wizualnej filmu to tutaj fani serii i nie tylko dostaną wszystko co najlepsze. I nie mówię tutaj tylko o walkach z kitowcami i pojedynkami z użyciem Zordów. Sama scena w grocie z jeziorem, kiedy bohaterowie odkrywają statek kosmiczny, została świetnie nakręcona. Ten podwodny obrazek wypada naprawdę obłędnie. A kiedy już przychodzi do wspomnianych przeze mnie starć z wrogami, gdy bohaterowie są w pancerzach Rangersów i na pokładzie wielkich maszyn bojowych, to jest jeszcze lepiej. W czasie finałowej walki każdy z wojowników dostaje swój fragment, w którym może pokazać nabyte umiejętności, jednak najlepiej ogląda się to w momencie, gdy bohaterowie łączą siły, czy to współpracując w duetach, czy tworząc potężnego Megazorda. Mimo wielu wybuchów, nagromadzenia przeciwników, nie czuć wcale w tej scenie bitwy pewnego rodzaju chaosu i zagubienia, widz doskonale może nadążyć za całą akcją, nie czując, że przegapił jakiś ważny szczegół. Chociaż jestem przyzwyczajony do wizerunku Goldara z serialu, to ten filmowy image potwora nie sprawił, że zgrzytałem zębami. W dodatku pojedynek na pięści pomiędzy Megazordem a Goldarem oglądało się naprawdę bardzo dobrze. Pod względem realizacyjnym było to coś fantastycznego, ale to też nic dziwnego, skoro odpowiada za Weta Digital, czyli ekipa od Władcy Pierścieni czy Avatara. Na plus zasługuje także soundtrack, szczególnie scena, w której Power Rangers szarżują na miasto w Zordach do zremiksowanego oryginalnego motywu serialu. To sprawiło, że miałem ciary. Power Rangers to przede wszystkim świetne kino rozrywkowe, jednak nie ucieka od przechodzenia w trochę poważniejszy ton. Bardzo dobrze zarysowane postacie w połączeniu z wieloma widowiskowymi scenami tworzą doskonały filmowy miks. To sprawi, że te dwie godziny spędzone w kinie upłyną Wam na świetnej zabawie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj