Preacher znowu rozpoczął odcinek od wydarzeń, które mają dziwny przebieg, ale bawią na swój sposób. Powrócił Eugene, którego nie widzieliśmy od czasu ucieczki z piekła. Cieszy to, że twórcy nie zapomnieli o tym, że jego rodzinne miasteczko Annville zostało zmiecione z powierzchni Ziemi, a on w tym czasie przeżywał w kółko najgorszą chwilę swojego życia. Poza tym zaskoczyło to, że Święty od Morderców tak szybko znalazł chłopaka w sierocińcu. Z drugiej strony ich spotkanie nieco śmieszyło, przez wręcz dziecięcą naiwność i pozytywną postawę Eugene’a, który wierzy mocno, że Bóg ma wobec niego jakiś plan. Z kolei kowboj nawet w świetle dnia budzi grozę, co jest dużym osiągnięciem, aby uzyskać taki efekt. Duża w tym zasługa muzyki, która zmienia nastrój i oddziałuje na emocje widzów tak, aby sceny wywoływały co najmniej parsknięcie śmiechem. W każdym razie taka sympatyczna wstawka, choć na razie nie ma wiele wspólnego z głównymi wątkami, sprawiła, że ma się ochotę obejrzeć dalszy ciąg „przygody” tego niedobranego duetu. Tymczasem Cass trafił do siedziby Dzieci Krwi, co już w poprzednim odcinku wywoływało ciekawość, czy mamy do czynienia z przebierańcami, czy prawdziwymi wampirami. Najbardziej w tym wątku bawił uderzający kontrast między Cassidym, a Eccariusem, a także zabawa stereotypowymi wyobrażeniami o krwiopijcach. Jak tu się nie uśmiechać, widząc same klisze w postaci przystojnego, szarmanckiego wampira, który uwodzi spojrzeniem, potrafi latać i poruszać się niezwykle szybko, a także zamieniać się w… kota. Brakuje jeszcze tylko, żeby błyszczał wystawiony na słońce, aby dopełnić ten nastolatkowy, fantazyjny wizerunek. W każdym razie te gotyckie klimaty Dzieci Krwi nawet interesowały, ale głównie z tego powodu, że ten wątek jest nowością fabularną w Preacher. Natomiast zaczyna niepokoić to, że Cass zaczął się użalać nad sobą po zawodzie miłosnym. Do tego podejmowany jest temat przemiany w wampira, która nie jest taka wspaniała, jak przedstawia ją Eccarius, lecz niesie ze sobą również negatywne konsekwencje. Wydaje się on jednak chyba zbyt przyziemny i mało rozrywkowy, jak na ten serial. Poza tym wałkowany był on już zbyt wiele razy, aby miał przynieść jakieś rewolucyjne spostrzeżenia. Ale dajmy szansę wykazać się twórcom, bo może wymyślą w tym temacie coś oryginalnego i szalonego. Również wątek związany ze Wszechojcem wzbudza duże zainteresowanie, mimo, że na dobrą sprawę niewiele się w nim dzieje. Powoli poznajemy powody strachu Herr Starra wobec tego ogromnych rozmiarów człowieka, którego aż za dobrze przeniesiono z kart komiksu na mały ekran, aby jak najlepiej podkreślić jego ohydność. Szkoda tylko, że ta jego pulchność wygląda sztucznie, jak napompowany powietrzem balon, że żaden widz nie da się nabrać na jego otyłość. Natomiast niezmiennie śmieszy udawana potulność łysego szefa Graala, którego czubek głowy, który został celnie, a zarazem powalająco skomentowany przez Wszechojca, skrywają teraz różne czapki i kapelusze. To też ukłon w stronę komiksu, choć liczyłam na pokazanie większej gamy nakryć głowy. W każdym razie perspektywa zagłady nuklearnej, którą planuje Wszechojciec, brzmi dość przerażająco, ale również zachęcająco, bo zapowiada ciekawy obrót wydarzeń i miejmy nadzieję, że dużo dynamicznej akcji. Przy tych wszystkich dziwactwach w poszczególnych wątkach, dość blado wypada główna historia Preacher. Oczywiście napad na bank miał również swoje zabawniejsze oblicze, jak choćby wtedy, gdy T.C. odciągał uwagę policji kradnąc kozę, paradując przy tym nago. Poza tym blond peruka Tulip mocno kojarzyła się z jej komiksowym pierwowzorem, co też można zaliczyć na plus. A samo obrabowywanie banku pod względem rozrywkowym i komediowym spełniło swoją rolę. Ale brakuje w tym wszystkim pazura, emocji i zaskoczeń. Trudno uwierzyć, że Jesse zastrzelił Madame Boyd z zimną krwią i nie jest to część planu usunięcia babci L’Angell. Jednak najważniejsze, że sam wątek nie nudzi i wciąż się rozwija, choć niezbyt pospiesznie i emocjonująco. Preacher w tym sezonie prezentuje się wyjątkowo dobrze, ponieważ kolejny odcinek sprawił sporo frajdy. Choć krew nie lała się strumieniami, to miał wiele komediowych, sprośnych i przede wszystkim rozbrajających oraz dziwacznych momentów. Zjedzenie sowy przez Eccariusa czy T.C. biegnący z kozą to obrazki trudne do wymazania z pamięci. Ważne, że to kolejny epizod, który dobrze oglądało, a serial utrzymuje niezłą formę i sięga po inspiracje do komiksu. Oby tak dalej!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj