Prezent od losu (jakże nieszczęśliwe polskie tłumaczenie tytułu Windfall) to film akcji, który rozgrywa się w zasadzie wyłącznie między trójką bohaterów: milionerem, jego żoną i złodziejem, który włamał się do ich letniej posiadłości. Akcję zaczynamy śledzić z perspektywy tego ostatniego — w niespiesznym tempie wraz z operatorem kamery przesuwamy się po imponującym domostwie i towarzyszących mu plantacjach drzew pomarańczowych, patrząc na to, jak wyluzowany mężczyzna po prostu dobrze się bawi pod nieobecność gospodarzy. Wszystko jednak zmienia się w momencie, gdy właściciele znienacka postanawiają przyjechać do swojego domu na weekend i stają oko w oko z rabusiem. Rozpoczynają się negocjacje, a stawka jest bardzo wysoka. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nowy film Netflixa zaklasyfikowany jest do gatunku thrillera, a nawet "mystery". To bardzo mylące, bo tak naprawdę napięcia i wartkiej akcji tutaj nie uświadczymy. Po początkowym postawieniu sprawy na ostrzu noża i skonfrontowaniu ze sobą bohaterów, z których każdy walczy o coś innego, dalej robi się już tylko gorzej — tempo mocno wyhamowuje, dynamika i chemia między postaciami idą w zapomnienie i na ekranie zaczyna panować jedna wielka i trwająca w nieskończoność nuda. Osadzenie całej akcji w zamkniętej przestrzeni i rozłożenie ciężaru fabuły na barkach wyłącznie trójki bohaterów mogło okazać się wciągające i ciekawe, jednak twórcy zupełnie nie skorzystali tu z potencjału, jaki drzemie w takiej konfiguracji. Dialogi, na których tak naprawdę taka produkcja powinna się opierać, nie zapadają w pamięć, a działania bohaterów wydają się nielogiczne i niewyraziste — trudno dać im wiarę. Do pewnego momentu całość jeszcze bawi — niezręczna pogoń między drzewkami pomarańczy oraz wymiana zdań dotycząca wysokości haraczu mogą sugerować, że mamy tu do czynienia z jakąś formą satyry czy po prostu komedią, jednak i ten wątek okazuje się dziwną zmyłką i zupełnie nie jest dalej rozwijany. Całość szybko rozmywa się, blednie i przybiera zwyczajnie nijaką formę — ani to śmieszne, ani tym bardziej straszne, a sami bohaterowie są tak bezbarwni, że na ich losie zwyczajnie nam nie zależy. Choć produkcja trwa ledwie 90 minut, seans bardzo się dłuży — mniej więcej w połowie zaczęłam z utęsknieniem wyczekiwać końca. Oczywiście tym, co należy wspomnieć na plus, jest główna obsada, która mimo średniej jakości postaci stara się ze swoich ról wykrzesać tyle, ile się tylko da. Na pierwszy plan wysuwa się Jesse Plemons, który wciela się w milionera — aktor rekompensuje nam monotonię filmu swoimi monologami czy choćby mimiką twarzy; jest spontaniczny i autentyczny, mimo przerysowanej i dość stereotypowej roli. Lily Collins odsunięto nieco na drugi plan, choć tak naprawdę cała historia będzie orbitować głównie wokół jej postaci — aktorka bardziej niż główną rolę gra tutaj bohaterkę towarzyszącą mężowi i tego wrażenia nie zmienia nawet fakt, że w drugiej połowie filmu oddano jej więcej czasu ekranowego. Jason Segel natomiast ma w udziale chyba najgorzej rozpisaną rolę w tym filmie - jak na złodziejaszka z charakterem wydaje się zupełnie nieciekawy, a jego działania są pozbawione logiki. Dodatkową bolączką jest fakt, że film — mimo tego, że jakościowo jest naprawdę płaski i dość przeciętny — usilnie próbuje udawać, że jest czymś więcej. Cała sekwencja otwierająca mocno sugeruje, że mamy tu do czynienia z jakąś formą kina niszowego, co początkowo faktycznie budzi zainteresowanie — ale to wrażenie szybko ustępuje. W fabule natomiast przemyca się błahe morały, które trochę nie pasują do tego typu historii — od tego typu "thrillera komediowego" oczekiwałabym przede wszystkim mocnego napięcia, a nie smętnego rachunku sumienia i (bardzo słabej) analizy psychologicznej bohaterów. Finalny wydźwięk tej opowieści trochę rozjeżdża się z tym, co obiecywały nam zwiastuny czy choćby opis — miało być nowatorsko, ciekawie i świeżo, jest po prostu nudno i wtórnie. Prezent od losu to film, który nie wyróżnia się w zasadzie niczym. Jest kiepsko rozpisany, aczkolwiek poprawnie zrealizowany technicznie. Po seansie w pamięci pozostają głównie piękne drzewka pomarańczowe — scenografia i lokalizacja naprawdę budzą zachwyt. Jednak to tyle, efekt końcowy jest płaski, bardzo przewidywalny i tym samym zwyczajnie nieciekawy. Z ulgą przyjęłam finał historii. Mimo że nie był taki, jak oczekiwałam, przynajmniej zakończył tę smętną i rozciąganą w nieskończoność akcję. 4/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj