Profesor Iglesias to serial komediowy oparty na pozornie prostym koncepcie. Oto wesoły nauczyciel, który pracuje z uczniami niekoniecznie dobrze sobie radzącymi w szkole. Poznajemy postać w jakimś stopniu wykładowcy idealnego - wesoły, żartobliwy, któremu mocno zależy na przyszłości podopiecznych. Jest to jednak tylko czubek góry lodowej, bo choć Iglesias jest świetnym człowiekiem, nie jest idealny - popełnia błędy i zmaga się z uzależnieniem od alkoholu. Ten ostatni wątek jest dość istotny w pierwszym sezonie i choć potraktowano go komediowo, wiele daje bohaterowi, którego można polubić.  Sitcom nie musi być wcale głupkowaty i o niczym. Ważne jest, gdy obok humorystycznych szaleństw opowiedzieć historię, która ma sens. W pierwszym sezonie udaje się poruszyć kilka ważnych tematów: dręczenie w szkole, tożsamość rasowa, dyskryminacja i zakładanie, że uczeń z biednej dzielnicy to potencjalny przestępca (pomysłowy wątek z przezroczystymi plecakami i strajkiem) czy kwestia samego systemu edukacji także w kontekście zamożności rodziny danego ucznia. Nic w tym aspekcie nie wchodzi na bardziej ambitne rejony, ale dobrze urozmaicają cały serial. Nadaje mu cel i sens. Udało się zebrać ciekawą grupkę postaci, która dobrze ze sobą współgra w tych 10 odcinkach. Bryluje oczywiście tytułowy bohater grany przez utalentowanego komika, który często wywołuje salwy śmiechu. Arsenał jego umiejętności jest w miarę szeroki i nie raz widać, że przy udanej puencie śmiech otaczających go aktorów wydaje się szczery i prawdziwy. Zwłaszcza jak naśladuje głosem jakąś postać. Reszta postaci jest oparta na określonych cechach: przesadnie pewna siebie pani dyrektor, pijący trener futbolu, skrajnie pozytywna młoda i urodziwa nauczycielka, ten wykładowca, któremu się nic nie chce, weteran bojów, który czasem rzuci jakąś mądrością, oraz irytujący urzędnik. Nie ma tu nic wyszukanego czy szczególnie pomysłowego, ale grupka dobrze napędza rozwój historii i wzbudza emocje. Nawet jeśli zbyt często są ciągle wałkowane te same ich przywary, udaje się zbudować sympatię o tych postaci. Humorystycznie jest różnorodnie i nie raz mało poprawnie politycznie. Obrywa się amerykańskim politykom, systemowi edukacji, społecznemu światopoglądowi czy nawet skrajnościom w reagowaniu na kwestie napięć na tle rasowym. Nie brak też kwestii molestowania seksualnego, nierówności społecznych czy traktowania dzieci w szkole jak przedmioty. Nic przesadzonego czy obrazoburczego, ale czasem tak dobrze trafiającego w punkt, że bawi. Szczerze potrafi wywołać śmiech, gdy odcina się od sitcomowych schematów, pozwalając talentom komediowym wybrzmieć w pełni. Problem pojawia się, gdy twórcy do znudzenia wałkują przez cały sezon niektóre gagi: czy to śmianie się z Carlosa i ogólnie jego zachowanie, czy to Tony chcący poderwać młodą nauczycielkę, czy to Mike wzdychający do Marisol. Tego typu motywów jest więcej niż można byłoby chcieć i za pierwszym, czy drugim razem bawią, za piątym już nudzą. Na szczęście obok tego jest wiele różnych gagów płynących z charyzmy Iglesiasa, który często w sposób prześmiewczy potrafił uratować scenę. Moim faworytem jest tutaj śmianie się z... osadzania produktu w serialu, gdy Iglesias z kubkiem z logo Netflixa porusza ten temat i wymownie patrzy w kamerę.  Z warstwą komediową jest też problem wynikający z formatu sitcomów kręconych przy udziale widowni. To wówczas wkrada się sztuczność, gdy postacie muszą na siłę przeciągać swoje reakcje, by poczekać, jak ludzie przestaną się śmiać. Nie zawsze wygląda to dobrze. Profesor Iglesias to nie jest doskonały serial komediowy, ale zdecydowanie lepszy niż oczekiwałem. Te 10 odcinków mija raz dwa, pomimo tego, że nie wszystkie żarty i puenty trafiają w punkt. Serial porządnie bawi, dając sporo frajdy, luzu i pozytywnych wrażeń. Miłe zaskoczenie na wakacje.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj