Czwarty odcinek serialu Przybysze otwiera scena Ingrid, córki policjanta Larsa, która razem z koleżankami w radosnej atmosferze wskakuje na motorówkę, chcąc zasymulować podróż w czasie i oszukać system. Jednak wskoczenie do wody jednej z nich nie kończy się tak, jak dziewczęta przewidywały. Całe zdarzenie może namieszać nie tylko w temacie całej tajemnicy związanej z podróżnikami w czasie, ale także osobistych problemów jej ojca z uzależnieniem od temproksatu. Tymczasem Larsowi (Nicolai Cleve Broch)i Alfhildr (Krista Kosonen) zostaje przydzielone śledztwo morderstwa Navna Ukjenta, bogatego jaskiniowca, którego ciało znaleziono nieopodal lasu. Z obserwacji wynika, że nim doszło do zgonu, mężczyzna czołgał się w poszukiwaniu ratunku, a na plecach miał rany postrzałowe. Problem w tym, że niedługo ma pojawić się deszcz, który zmyje wszelkie ślady krwi, a policja nie ma wystarczającej liczby osób, by w jeden wieczór przeszukać ślady krwi. A przynajmniej tak twierdzi, aby nie musieć zajmować się nieistotną sprawą śmierci jakiegoś tam jaskiniowca. W tym momencie Przybysze stoją w obronie uciemiężonych mniejszości, ukazując nam, jak niesprawiedliwie i podle traktowani są przez tych uprzedzonych, okropnych współczesnych. Serial próbuje wzbudzić w nas współczucie, i owszem, nie trudno pożałować sytuacji, z jakimi muszą spotykać się ci bohaterowie, ale z punktu widzenia oglądającego, mam wrażenie, że przedstawianie tych złych ociera się o karykaturę. Ciężko traktować ich jako pełnoprawne postaci, bo pełnią jedynie funkcję narzędzia, które ma czynić z przybyszów ofiary nękania. A w takiej sytuacji przesłanie mówiące o szacunku i wyrozumiałości wychodzi na bardzo powierzchowne. Na zmiany w tej materii raczej nie mamy co liczyć, ot część nietolerancyjnych jedynie nawróci się i zrozumie, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Banał. A dobrze wiemy, co tymi ludźmi kieruje - strach. Strach przed nowym (starym), nieznanym, potencjalnie niebezpiecznym światem, który oczekuje od nich zmian. Poddawanie się mu oczywiście często jest po prostu oznaką słabości i egoizmu, ale póki nie mamy do czynienia z poważnymi zaburzeniami psychicznymi, ciężko nam naprawdę uznać kogoś za kompletnie złego. Mamy tu w końcu bohaterkę, której niegdyś nieustraszona persona musi skonfrontować się z lękiem przed porażką, jaką okazałaby się przegrana z chorobą. Ona traktowana jest przez twórców z troskliwością, ale z drugiej strony jest jedną z przybyszów, więc w tym momencie nie zostaje nam nic innego jak zaakceptować fakt, że serial jest stronniczy. Niemniej zdecydowanie lepiej radzi sobie w utrzymaniu spójnego nastroju. Żarty dalej są mierne, ale przynajmniej działają na korzyść charakteru bohaterów, a ilość cynizmu w obecnego w poprzednich odcinkach spadła niemalże do zera. W wyniku czego mamy do czynienia z dramatycznymi i emocjonalnymi scenami, w które twórcy wierzą i nie czują potrzeby się dystansować. Tak więc Przybysze w tym momencie to stonowany komedio-dramat z tajemnicą w tle; sposób takiego opowiadania działa mu na dobre. Rozwój samej tajemnicy owszem rozwlekany jest jak to tylko możliwe, ale przynajmniej przedstawia się nam interesujące strony całej intrygi. Choć nie mamy zbyt wiele odpowiedzi, jesteśmy bombardowani kolejnymi pytaniami, które intrygują i wzniecają pragnienie oglądania serialu dalej. Można z całą pewnością powiedzieć, że to najlepszy odcinek do tej pory. Twórcy dalej nie chcą za bardzo wgłębiać się w istotę problemów zaistniałych z sytuacji pojawienia się obcych kultur i szkoda, że w takich okolicznościach rozwój fabuły idzie tak wolnym tempem. Niemniej, cieszy mnie fakt, że Przybysze nie udają już, że są czymś więcej jak standardową historią, w ciekawym kontekście z ckliwym i powierzchownym przesłaniem. Bo to ich urok, a my nie potrzebujemy pretensjonalnych produkcji, które będą nieudolnie próbowały zmieniać telewizję.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj