Do nowego serialu Netflixa podchodziłem z optymistycznym nastawieniem. To będzie coś w stylu filmów Judda Apatowa, pomyślałem. Komedia obyczajowa, która niekoniecznie zmieni moje postrzeganie świata, ale przynajmniej zaoferuje rozrywkę na przyzwoitym poziomie. Nicholas Stoller, który razem z żoną odpowiada za Friends from College, to taki Judd Apatow 2. Obsadza aktorów znanych z projektów twórcy Freaks and Geeks i odtwarza nieco rubaszny, ale przy tym pogodny i przystępny ton Apatowa. Czasami wychodzi mu to nieźle, innym razem zalicza spektakularne wpadki - na przykład całkiem przyzwoitych Sąsiadów z Sethem Rogenem dobił okropnym sequelem. Stoller i jego żona, Francesca Delbanco, są absolwentami Harvardu. Nie bez powodu, dyplomy tej samej uczelni wiszą nad biurkami bohaterów ich serialu. Obronili się w latach dziewięćdziesiątych, a teraz mają około czterdziestki, stabilne związki i błyskotliwe kariery. Małżeństwo, które niegdyś należało do studenckiej paczki, powraca do Bostonu i odbudowuje relacje ze starymi przyjaciółmi. W trakcie seansu nie mogłem odeprzeć wrażenia, że oglądam comeback jakiegoś starego sitcomu. Do przyjaciół docierają jakże odkrywcze refleksje, że dojrzałość to iluzja, a stare uczucia pokrywa farba antykorozyjna. Serial przedstawia te ludowe mądrości jak jakąś świeżą obserwację. Stollerowi i Delbanco uszłoby to płazem, gdyby rzeczywiście kontynuowali akcję serialu sprzed lat. W takiej sytuacji, z bohaterami znalibyśmy się jak łyse konie, a ja miałbym w głowie całą nadbudowę ich zagmatwanych relacji. Pomyślcie, jakbyście się czuli przybywając na zjazd klasowy, tyle że nieswojej klasy. Mniej więcej taki dyskomfort miałem przez cały sezon. W produkcji, która opiera się na dynamice między postaciami, najbardziej zawiodły mnie same postacie. Miałem osiem półgodzinnych odcinków, żeby zacząć się nimi przejmować, ale mimo szczerych chęci nie byłem w stanie. Gdyby Lisa, którą gra Cobie Smulders, zmieniła imię na Robin, zniknęłaby ostatnia rzecz odróżniająca ją od bohaterki How I Met Your Mother. Domyślam się, że twórcy chcieli zwabić za jej pomocą fanów słynnego sitcomu, ale czy nie ciekawiej byłoby pokazać Cobie w jakiejś nowej, zaskakującej odsłonie? Jak widać, zdaniem Stollera, niekoniecznie. Keegan-Michael Key gra Ethana, autora książek, które pokochali krytycy i nikt ponadto. Rozgoryczony pisarz decyduje się na napisanie beletrystyki dla nastolatków, podyktowanej perspektywą ogromnej franczyzy. Nie rozumiem, jakim cudem autor niezliczonych scenariuszy, a wiec literat, mógł do tego stopnia spłaszczyć wątek swojego kolegi po fachu. Wystarczyło przenieść na skrypt osobiste doświadczenia i już dałoby się to oglądać. Cały proces twórczy stał się pretekstem do pokazania kilku niezgrabnych gagów, w tym obowiązkowej burzy naćpanych mózgów. Nie dałem wiary, że ten facet może być wybitnym pisarzem. Lepiej wypadł wątek jego romansu z Sam, byłą dziewczyną ze studenckich lat (w tej roli Annie Parisse). Nie chcę nikogo wprowadzić w błąd – ciekawsze cudzołóstwa znajdziecie w pierwszym lepszym sitcomie. Po prostu w odróżnieniu od relacji Ethana z Rob… Lisą i Sam z jak-mu-tam, chemia między Ethanem a Sam wypadła, nie powiem, całkiem żarliwie. To ma sens, bo dzięki temu nie mamy wątpliwości, jakiej relacji powinniśmy kibicować. Tytuł kłamie. Jak tak opisuję kolejnych bohaterów, o niektórych zapomniałem pomimo, że pomachaliśmy sobie na pożegnanie zaledwie kilka dni temu. Próbowałem o każdym powiedzieć coś ciekawego, ale nie potrafię. Gdybym pisał tę recenzję w roku 2000, pochwaliłbym, że bohater zagrany przez Freda Savage (Cudowne Lata) nie jest stereotypowym, przegiętym gejem. Marianne jest kolejną z tryliona bohaterek, które postanowiły podążać ścieżką utartą przez Phoebe z (tych prawdziwych) Przyjaciół. Jakby porównać Friends from College do wspomnianego wyżej, legendarnego serialu, czy takoż wymienionego Jak Poznałem Waszą Matkę, wychodzi na wierzch najcięższy grzech nowej produkcji Netflixa. Ci rzekomi przyjaciele z uniwerku są wobec siebie okropni. Zdradzają się, oszukują i wciąż sprawiają sobie zawód. Łamią niepisane zasady, które powinny obowiązywać przyjaciół. Gdyby to był punkt wyjściowy dla thrillera psychologicznego pokroju The Affair, proszę bardzo, nie miałbym nic przeciwko. Niestety, taka wizja przyjaźni nie rezonuje z milusią, słodką komedyjką. I znów, chętnie obejrzę sitcom, który zręcznie połączyłby toksyczne relacje z lekkim tonem, ale nie sądzę, żeby ten dysonans był świadomym zabiegiem Delbanco i Stollera. Maraton tego serialu raczej nie dostarcza tyle samo satysfakcji, co Maraton Bostoński, ale za to potrafi maratończyka wymęczyć. Zaśmiałem się kilka razy, ale nie pamiętam z czego. Z umiarkowanym zainteresowaniem podążałem za zlepkiem wątków, które wyprowadziły mnie na ślepą uliczkę. Balonik, zamiast efektownie pęknąć, obijał się o ściany wydając pierdzący odgłos. Pies ganiał takich przyjaciół, polecam znalezienie lepszego towarzystwa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj