Punisher, chociaż nie miał szczęścia do wysokobudżetowych produkcji i nie zagościł w uniwersum MCU, od dawna należy do zaszczytnego grona najpopularniejszych postaci ze stajni Marvel Comics. Jego geneza przedstawia się następująco. Frank Castle to weteran wojenny, który stracił swą ukochaną żonę i dwójkę dzieci w wyniku gangsterskich porachunków. Od tego momentu zamienił się w bezwzględnego zabójcę, wymierzającego sprawiedliwość i srogą karę wszelakiej maści złoczyńcom. Jego krucjata przeciwko przestępczości w Nowym Jorku przysporzyła mu wielu potężnych wrogów, ale również sprzymierzeńców, choćby Daredevila czy Spidermana. Trzeba podkreślić również, że Punisher swój debiut zaliczył w 129. zeszycie serii The Amazing Spider-Man (1974 rok), jego twórcą są scenarzysta Gerry Conway oraz rysownicy John Romita Sr i Ross Andru, a imię ufundował mu sam Stan Lee. Przez kolejne dwanaście lat Punisher tułał się po innych tytułach (Spider-Man, Daredevil, Captain America) – dopiero w 1986 zyskał swój własny tytuł. Warty odnotowania jest serial produkcji Netflix z Jonem Bernthalem w roli Mściciela oraz kreacja Raya Stephensona w filmie Punisher: Strefa wojny z 2008 roku.  Recenzowany album złożony jest z dwóch powiązanych ze sobą historii: Kingpin i Bullseye. Momentalnie orientujemy się, z kim tym razem skonfrontuje się nieprzebierający w środkach zabijaka. Na jego drodze stają – szef nowojorskiego światka przestępczego Wilson Fisk alias Kingpin oraz niezawodny płatny morderca, Bullseye. Zaskakuje nowatorski sposób zaprezentowania owych szwarccharakterów jaki zafundował nam twórca serii Bękarty z Południa. Szef jednej z rodzin mafijnych, chodzący z charakterystyczną opaską na oku, Rigoletto wpada na śmiały plan. Postanawia stworzyć mitycznego szefa wszystkich gangsterów zwanego Kingpin, którym w rzeczywistości jest jego prywatnych ochroniarz, rosły Wilson Fisk. Szybko wychodzi na jaw, że pomysł ten narodził się w głowie samego Fiska, z całych sił próbującego przejąć pełnię władzy. Bullseye zostaje natomiast wynajęty przez późniejszego Kingpina do ostatecznego zlikwidowania jego głównego konkurenta, Punishera. Płatny zabójca stara się zrozumieć postępowanie Castle’a, niejako wcielając się w jego skórę i odgrywając scenę mordu na niewinnych rodzinach.  
Źródło: Świat Komiksu
Interpretacja duetu groźnych złoczyńców to najmocniejszy punkt niniejszego woluminu, potwierdzający kunszt scenopisarski Aarona. Równie udanie wypada starcie Punishera z psychopatycznym Bullseyem oraz kryminalne intrygi i portret psychologiczny Kingpina – zwłaszcza jego geneza, rodzinne życie i wspinanie się po szczeblach przestępczej władzy. Na drugim planie pojawiają się równie intrygująco przedstawieni bohaterowie: zdesperowana żona Fiska, Vanessa, wspomniany Rigoletto oraz nawrócony mennonita, postawny zabójca na zlecenie. Twórca serii Skalp serwuje nam istny festiwal śmierci, czystej przemocy i krwawych twistów fabularnych z dużą dawką makabry i wisielczego humoru.
Warstwa graficzna Dillona ponownie nie zawodzi. Popularny rysownik łączy w swych pracach surowy realizm, tanią erotykę i wartką akcją z odrobiną satyry, a nawet karykatury. Wybornie wypadają całostronicowe plansze, ukazujące Kingpina i Bullseye’a podczas przestępczej działalności, ujmujące przy tych ich socjopatyczną naturę. Nie zawodzi udana kolorystyka Matta Hollingswortha oraz soczyste okładki Dave’a Johnsona (100 naboi).  Nowy run Punisher Max zachwyca nietuzinkowym ujęciem wspomnianych złoczyńców oraz ich konfrontacją z Frankiem Castle. Momentami można odnieść wrażenie, że album został napisany przez Gartha Ennisa – ze względu na hektolitry wylanej krwi, tuziny śmierci, dosadną przemoc i wątki religijne. Słowem, Punisher znowu wymiata!      
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj