Ragnarok Netflixa w pierwszej serii połączył motywy fantastyczne i mitologiczne z gatunkami teen dramy i young adult. Finalnie wyszło średnio na jeża, choć zdarzały się w serialu i dobre momenty. Zabrakło nieco głębi – całość napisana została według wyświechtanego schematu. Dobrze wypadła natomiast konwersja starożytnej mitologii na potrzeby współczesności. Był w tym pewien pomysł i to on stanowił siłę napędową produkcji. Do tego wszystkiego doszły wątki ekologiczne, które budowały charakter produkcji, mimo że nie każdemu były w smak. Teraz Ragnarok idzie za ciosem i stawia na bezpośrednią kontynuację pierwszosezonowych wydarzeń.
W finale poprzedniego sezonu doszło do konfrontacji Magne i Vidara. W bieżącej serii obserwujemy reperkusje tej walki. Olbrzymy zwierają szyki, a nastolatek zaczyna rozumieć swoje przeznaczenie. Żeby pokonać adwersarzy, musi jednak zapanować nad swoimi mocami i zebrać sojuszników, którzy wesprą go w zbliżającej się wojnie. Na pierwszym planie historii pojawia się brat głównego bohatera, Laurits, który tak jak większość z nas przypuszczała, jest inkarnacją Lokiego. Swoją drogą, z tą postacią związana jest dość dziwaczna fabularna wolta. Z pewnością sposób, w jaki w tym przypadku zaadaptowano starożytną mitologię, wywoła konsternację u wielu widzów. Trzeba pochwalić twórców za dążenie do realizmu, ale można tu było jednak postawić na nieco bardziej wysublimowane środki artystyczne, zamiast iść w taką dosłowność.
Wracając do osi fabularnej – druga seria pokazuje kolejny etap konfrontacji Jutulów ze wcieleniem Thora. Sezon liczy zaledwie sześć odcinków, więc nie ma wiele miejsca na rozwój sytuacji i podbudowę toczących się wydarzeń. Twórcy dobrze o tym wiedzą, więc praktycznie od pierwszego epizodu rzucają nas w wir akcji. Całość toczy się w rytmie lekkiej młodzieżowej przygody. Dobrzy kontra źli, przezwyciężanie wewnętrznych blokad, karuzela uczuciowych relacji. Mimo pomysłowego kontekstu fabuła jest mocno przewidywalna. Nawet Laurits, który co jakiś czas zmienia strony konfliktu, nie działa w sposób zaskakujący i nieobliczalny. Oprócz wspomnianego w poprzednim akapicie kontrowersyjnego rozwiązania, wszystko jest tutaj dość schematyczne i standardowe.
Elementy fantastyczne wciąż nawiązują do mitologii nordyckiej, ale często są one przyklejone do głównej osi fabularnej na ślinę. Skandynawskie wierzenia stanowią fundament opowieści, jednak prym wiedzie radosne i niezmącone jakąkolwiek logiką czary-mary. Bohaterowie z jednej strony są wcieleniami bogów, z drugiej tracą i zyskują swoje moce zależnie od sytuacji. Co rusz za winkla wyskakują kolejne magiczne istoty obdarzone często nieograniczonymi mocami. Otwierające każdy odcinek opisy mitologicznych postaci, mają nam przypominać o korzeniach serialu, ale nie da się ukryć, że całość bardziej podąża w kierunku fantastycznego serialu dla młodzieży, niż fabuły idącej pod prąd współcześnie obowiązującym tendencjom. Ragnarok jest niczym odcinkowa inkarnacja Amerykańskich BogówNeila Gaimana. Interesujący pomysł wyjściowy zostaje rozwodniony, a każdy kolejny etap oddala historię od tego, co w niej najlepsze. Warto też dodać, że przyziemne wątki obyczajowe zupełnie schodzą na dalszy plan. W drugiej serii nie śledzimy już zwykłego życia młodych ludzi w małym górskim miasteczku. Tym samym blaknie ciekawy motyw skupiający się na Magne łączącym codzienność ucznia z egzystencją boga. Protagonista już tylko zmaga się ze swoim przeznaczeniem i toczy boje z gigantami. Szkoda tego deficytu, bo działało to na korzyść charakteru serialu.
Fani wysublimowanych treści nie mają więc czego tutaj szukać, ale czy przynajmniej forma trzyma wysoki poziom? Przez całą długość serialu nie uświadczymy fajerwerków. Dopiero ostatni epizod jest pod tym względem zadowalający. Twórcy prezentują nam kilka spektakularnych scen akcji, godnych samego MCU. W ogóle finałowa odsłona budzi pozytywne emocje i można by rzec, że ratuje poziom sezonu, który przez pięć odcinków znacząco pikował. Konkluzja robi dobre wrażenie, ma w sobie nieco epickości i daje dużo dobrej rozrywki. Dzięki temu kolejna seria nie stoi na straconej pozycji. Widowiskowe mordobicie boskich istot z potężnymi adwersarzami? Znaleźliby się fani takiej estetyki, nawet wtedy, gdyby nie miała ona nic wspólnego z korzeniami serialu.
Niestety, Ragnarok ma w sobie więcej z Riverdale, niż widzowie serialu by tego chcieli. Wszystko jest tutaj uproszczone do granic możliwości, a momentami wręcz infantylne. Na szczęście skandynawski serial Netflixa ma pewną przewagę nad przygodami Archiego i jego ekipy. Bohaterowie Ragnaroku są charakterystyczni, mają osobowość i da się ich po prostu lubić. Angażujemy się w ich losy, nawet jeśli są one sztampowe i przewidywalne. Czy w kolejnych seriach czekają na nas zwroty akcji, które wywindują opowieść na nieznane tory? Wątpliwe, ale Ragnarok i tak z pewnością znajdzie swoich widzów.