To, co jest najbardziej widoczne w odcinku "Sleeping Giants" to zaledwie dwie sceny, w których pojawia się Daniel. Reszta skupia się na osobach najbliżej związanych z głównym bohaterem i na tym, jaki wpływ ma na nich jego śpiączka. Jest to okazja, by zastanowić się nad swoją opinią, nad swoimi poglądami w stosunku do członka rodziny, który ledwo co uniknął egzekucji. Oczywiście na tej płaszczyźnie najważniejsze jest małżeństwo Tawney i Teda. Szczerze mówiąc nigdy nie przepadałem za ich związkiem, jednak z czasem, gdy ich relacje stają się coraz bardziej skomplikowane, płaszczyk bezuczuciowego małżeństwa zaczyna trochę z nich opadać. Żyją ze sobą, zależy im na sobie, jednak wyjście Daniela z więzienia wywołuje u nich skrajne reakcje, co powoduje między nimi problemy. O ile w pierwszym sezonie myślałem, że długo tego wątku ciągnąć się nie da, tak teraz uważam, że jest to jeden z najmocniejszych punktów serialu. Szczególnie, że aktorsko sceny między nimi wypadają całkiem nieźle, a realizacyjnie… no cóż, to jest morze uczuć!
Drugi najważniejszy wątek odcinka to zakończenie śledztwa w sprawie pobicia Daniela. Jestem zaskoczony tym jak szybko sprawa ta została zamknięta, ale najwyraźniej twórcy szykują nam coś o wiele bardziej spektakularnego. Ale po raz kolejny jestem zmuszony zmienić swoje nastawienie do bohatera, tym razem w stosunku do szeryfa Carla Dagetta, który jest oldschoolowym stróżem prawa z krwi i kości. Jeśli jest popełnione przestępstwo - nie zważając na to jaka jest opinia publiczna – bohater bierze sprawy w swoje ręce i nie spocznie póki sprawiedliwości nie stanie się zadość.
[video-browser playlist="634166" suggest=""]Nietrudno jednak zmieniać swoje poglądy w tym serialu, szczególnie kiedy wydarzenia prezentowane są w tak absolutnie fantastyczny i emocjonalny sposób. O ile pierwsza połowa odcinka zrobiona jest dość niechlujnie i dialogi są naprawdę kiepskie (scena w kuchni z Tedem Juniorem i Seniorem wypada okropnie sztucznie), a rozmowa Tawney ze swoimi przyjaciółkami jest jednym wielkim bełkotem, tak od momentu spotkania młodego małżeństwa w sklepie z oponami każde kolejne ujęcie prowadzi do fantastycznej finałowej sekwencji, w której nasz bohater wreszcie budzi się ze śpiączki. Wraz z dwiema innymi scenami okraszonymi naprawdę prześliczną muzyką powodują (przynajmniej u mnie) potok łez i chęć, by odcinek trwał jeszcze dłużej. Zostać na napisach końcowych też nie szkodzi, by usłyszeć choć fragment piosenki "That Bird Has a Broken Wing" zespołu Sun Kil Moon.
Naprawdę chciałbym się dowiedzieć w jakim kierunku idzie wątek Amanthy, ale niestety bohaterka póki co przesiadywała w pokoju, w którym leżał Daniel lub rozmawiała przez telefon. Abigail Spencer potrzebuje pola do popisu, gdyż w pierwszym sezonie była najjaśniejszym punktem serialu (tuż za Adenem Youngiem oczywiście). Wątpię jednak, by coś się w tej kwestii zmieniało, bo przecież Daniel Holden wrócił do świata żywych i od tej pory pewnie wszystko skupi się na nim. Ja nie mam nic przeciwko temu.