To historia tak szokująca, że aż niewiarygodna. Serial, w którym przedstawiono autentyczny obraz ludzkiej słabości i zagubienia, prowokuje mnóstwo pytań i współczucia.
Richard Gadd postanowił poradzić sobie z traumą, czyniąc z niej fabułę spektakli, a następnie miniserialu o tytule Reniferek. Szkocki artysta po raz kolejny powrócił do przeszłości na planie i obsadził w roli głównej samego siebie. Pomijając kilka szczegółów, przyglądamy się tak naprawdę genezie skomplikowanej ludzkiej tragedii, która miała miejsce kilka lat temu i której cień wciąż spoczywa na autorze.
Serialowy Donny Dunn jest nieszkodliwym, niedowartościowanym barmanem, który ma plan zostać rozpoznawalnym komikiem. Sława ma być jego lekarstwem na ciążącą nienawiść do siebie, bo wówczas cały świat zobaczy go takim, jakim chce być widziany. Nie ma pojęcia o tym, że spontaniczny akt współczucia zgotuje mu w życiu prawdziwe piekło. Po podarowaniu przypadkowej nieznajomej w barze darmowej herbaty ściąga na siebie więcej jej uwagi, niż przewidywał. Mimo skłonności do surowego samokrytycyzmu nie potrafi poprawnie oceniać reakcji i czynów innych osób. Notorycznie usprawiedliwia toksyczne i niemoralne działania obcych, przez co bez problemu dopuszcza ich do swojej codzienności.
Pierwsze odcinki są wizualizacyjne – zostajemy wprowadzeni do świata i umysłu Donny’ego. Od razu da się zauważyć, że ma on mentalność noworodka. Jest niezdolny do samoobrony, a jego najmocniejszą reakcją jest krzyk i płacz. Niejednokrotnie przekracza własne granice, a wieczna walka ze sobą samym zabiera mu zbyt wiele sił, by zerwać wyniszczające kontakty. Żyjąc z ciążącym na barkach poczuciem bycia skazanym na egzystencję, napotyka na swojej drodze coraz więcej problemów, zyskuje niechcianą wielbicielkę oraz zostaje wykorzystany seksualnie. Z chorej obsesji na punkcie bycia zauważanym przyzwala na rozwój relacji ze swoimi oprawcami. Rozlicza ich jedynie z intencji, a nie czynów, i za każdym razem próbuje zrozumieć "dlaczego". Dodatkowo niejednokrotnie rodzi się w nim współczucie wobec dręczycieli, których w jego opinii po prostu zawiódł system. Staje się uzależniony od bólu, strachu i jakiegokolwiek rodzaju uwagi. Szuka namiastki czułości w najbardziej nieprzystosowanych do tego miejscach i przez swój brak rozsądku w sytuacjach kryzysowych staje się – jak sam przyznaje – „lepem na muchy dla wszystkich dziwaków”.
Richard Gadd nie miał problemu z tym, że stworzenie postaci pełnej wad narazi go na brak sympatii ze strony widzów. Chciał, by zekranizowana historia była do szpiku kości wierna prawdzie. Nie próbował przedstawić stalkerki, a nawet swojego fizycznego i emocjonalnego oprawcy jako najczarniejszych charakterów. Na pierwszy plan wysunął swoją nieracjonalność, lęki i pochopne decyzje – pokazał tym samym, że nic nie jest czarno-białe, a ludzie spychani w przepaść potrafią długo gonić własny ogon, wypełnieni po brzegi wątpliwościami. Z wnętrza widza może niejednokrotnie wydobywać się krzyk, irytacja beznadziejnymi wyborami bohatera. Jednak mimo swojej słabości i chaotyczności, Donny ani przez chwilę nie wydaje się przejaskrawiony czy podrasowany. Jego reakcje są często absurdalne, ale zarazem też logiczne. Nie jest wzorem do naśladowania. Sam siebie spycha na margines i zakopuje się w kłamstwach, których już nie kontroluje. Po części uznaje się za odpowiedzialnego za wyrządzaną mu krzywdę, ponieważ na nią przyzwala, a nawet czuje, że na nią zasługuje.
Serial obrazuje rzeczywistą traumę, która zostaje częścią człowieka i jest niczym wieczna, nieuleczalna rana. Z jednej strony rozdrapują ją nawiedzające wspomnienia, z drugiej sam Donny, niepotrafiący zezwolić na własne szczęście. Etapy jej jątrzenia i zasklepiania nachodzą po sobie, a ich końca nie widać. Niespełniony barman prowokuje konflikty i niebezpieczne sytuacje, ilekroć w jego życiu pojawi się choć trochę spokoju. Dlatego, że nie wie, co z nim zrobić i chce czuć cokolwiek, a jedyne, co zna i rozumie, to cierpienie. Produkcja przedstawia portret osoby po przejściach, która uważa, że nie zasługuje na happy end. Będącej własnym wrogiem, zagubionej i instynktownie lgnącej do zepsucia. Mistrza autodestrukcji, któremu nawet wybaczenie nie daje ukojenia, ponieważ koniec końców sama wygrana okazuje się nie do przyjęcia. Człowieka, który notorycznie dokonuje na sobie zbrodni złymi decyzjami, odbierając sobie wolność i zagłuszając wewnętrzną potrzebę ucieczki. Świetnie zobrazowano również, jak zranionych ludzi ciągnie do siebie nawzajem – przez to, znając tylko jeden schemat, mogą żyć w toksycznej symbiozie.
W Reniferku pokazano anatomię obłędu – na przykładzie doświadczeń Gadda, który postanowił odrzucić dumę i odsłonić swoje wnętrze przed światem. Zmęczona idealizowaniem wszystkiego we współczesnych produkcjach poczułam ulgę, widząc niedbały makijaż Marthy, nitkę wystającą z garnituru Donny'ego. Nie czułam, by ktoś nakłaniał mnie do przywiązania się do głównej postaci. Realizm przebija się przez ekran i drażni żołądek odbiorcy. Gra aktorska jest na tak wysokim poziomie, że postaci od razu są skrajnie segregowane na znienawidzone i uwielbiane. Trudno oderwać się od laptopa, bo gorączko zastanawiamy się, co dalej.
Reniferek to trzymający w napięciu serial będący artystycznym dokumentem. Ukazuje wiele warstw patologicznych relacji, autentyczny obraz ofiary oraz bierne społeczeństwo. Większość scen porusza do głębi, wzrusza i rozjusza, a scenariusz wydaje się napisany krwią Richarda Gadda, którego pod koniec seansu ma się ochotę po prostu przytulić. Przyglądamy się bohaterowi, który wcale nie zakłada peleryny, gdy rozlicza się w fabule ze swoich błędów i bierze za nie pełną odpowiedzialność.