Twórcy serialu Rick i Morty mają w zwyczaju testowanie cierpliwości fanów, bo przerwy pomiędzy premierami kolejnych odcinków potrafią być naprawdę długie… I nie tyczy się to jedynie całych sezonów, bo tym razem 4. serię przerwano w połowie i widzowie musieli czekać około pół roku na nowe epizody. Na szczęście oczekiwanie to się opłaciło, bo bohaterowie w Never-Ricking Morty zaliczają powrót w dobrym stylu.
Jeśli od Ricka i Mortiego oczekujecie przede wszystkim solidnej dawki humoru i naprawdę pokręconych przygód, to szósty epizod bez wątpienia przypadnie Wam do gustu. Tym razem można odnieść wrażenie, że twórcy całkowicie zrezygnowali z jakichkolwiek hamulców, bo zaserwowana opowieść jest absurdalna i skomplikowana niemalże do granic możliwości. Praktycznie przez cały odcinek zastanawiamy się, co tu tak naprawdę się dzieje i które z zaprezentowanych wydarzeń dzieją się naprawdę. Zaczyna się jednak stosunkowo niewinnie i w pierwszych kilku minutach można odnieść wrażenie, że czeka nas kolejny luźny epizod w formie antologii, zbioru krótszych, odrębnych historyjek na kształt odcinków z międzygalaktyczną kablówką czy świetnego Morty’s Mind Blowers z 3 serii. Tym razem miejscem akcji jest jednak pociąg, a nie kanapa czy sekretne pomieszczenie w domu Smithów.
Szybko jednak zostajemy wyprowadzeni z błędu, bo Never-ricking Morty tak naprawdę okazuje się zabawą konwencją, swoistą dekonstrukcją struktury antologii i dosłownym starciem z jej kliszami, a nawet... władcą całej opowieści. Wraz z tytułowymi bohaterami skaczemy więc po przeróżnych i zarazem przedziwnych (nawet jak na standardy tego serialu) wątkach, w których natrafiamy zarówno na nowe, jak i te znane i od dawna niewidziane postacie. Powracają m.in. Abradolf Lincler (czy ktoś jeszcze go pamięta?), Birdperson, a nawet… Zły Morty, czyli jedna z największych zagadek całego serialu. Szkoda tylko, że zaliczają oni jedynie niewielkie cameo i raczej nie są to powroty, na jakie fani liczyli, bo nic nie wnoszą do całości. Ot, miło było ich zobaczyć, ale raczej nie ma co spodziewać się, że te występy będą miały jakikolwiek wpływ na całą "mitologię" tego serialu.
Never Ricking Morty może więc nieco rozczarować tych, którzy po serialu Harmona i Roilanda oczekują czegoś więcej – kontynuacji rozpoczętych wcześniej wątków czy uderzania w nieco poważniejsze tony. W czwartym sezonie na razie się tego nie doczekaliśmy i na dobrą sprawę nie wiadomo, czy w ogóle się doczekamy – wszak do końca tej serii zostały już zaledwie 4 odcinki, później zaś prawdopodobnie raz jeszcze czeka nas długa przerwa. Nie da się jednak ukryć, że serial w dalszym ciągu świetnie spełnia swoją podstawową, rozrywkową funkcję – pod tym względem naprawdę nie da się mu niczego zarzucić. Jest zabawnie, interesująco, a kreatywność scenarzystów to prawdziwy worek bez dna, z którego od lat potrafią wyciągać coraz to bardziej szalone pomysły na dalsze przygody dwójki tytułowych bohaterów.