Tom Ripley to bohater stworzony przez Patricię Highsmith na potrzeby powieści. Po wcześniejszych adaptacjach pełnometrażowych z 1960 i 1999 roku teraz powraca na małe ekrany w miniserialu Ripley w reżyserii Stevena Zailliana. Produkcja rozpoczyna się w momencie, gdy Ripley próbuje wiązać koniec z końcem w Nowym Jorku, uciekając się w tym celu do drobnych oszustw i przekrętów. Pewnego dnia jego los ma szansę się odmienić – kontaktuje się z nim Herbert Greenleaf (Kenneth Lonergan), który prosi, aby Tom udał się do Włoch gdzie mieszka jego syn Dickie (Johnny Flynn) wraz ze swoją dziewczyną, Marge (Dakota Fanning). Pan Greenleaf chciałby, aby mężczyzna przekonał Dicky'ego do powrotu do Nowego Jorku i uzdrowienia relacji z rodziną. Tom natychmiast przystaje na tę propozycję i szybko trafia do Europy, gdzie rozpoczyna realizację swojego planu. Jak się szybko okazuje, jest to plan niekoniecznie zgodny z planem pana Greenleafa. W roli głównej występuje Andrew Scott. Produkcję można już oglądać w serwisie Netflix. Zgodnie z fabułą literackiego pierwowzoru akcja serialu rozgrywa się w latach 60. ubiegłego wieku, co twórcy wyraźnie uwypuklają – zarówno komentarzem na ekranie, jak i samym klimatem świata przedstawionego i dostępnych w nim rekwizytów. Trafiwszy do świata bogaczy, Tom Ripley czuje się jak ryba w wodzie, co doskonale widać na ekranie – twórcy zestawiają go z wytwornymi dziełami sztuki i portretują w przepięknych sceneriach. Choć od samego początku wiemy, że Ripley jest podstępnym oszustem, szybko zostajemy oczarowani jego urokiem, za czym stoi świetna kreacja Andrew Scotta. Ale nie tylko on podnosi jakość produkcji – w tym serialu w zasadzie nie ma źle obsadzonych ról. Każda z postaci, nawet trzecioplanowa, jest wyrazista, charyzmatyczna i zapadająca w pamięć, a jednocześnie wszyscy są od siebie zupełnie różni, przez co przekazują widzom zupełnie inne wrażenia. Warto zwrócić uwagę na mimikę czy spojrzenia aktorów, bo właśnie tam skrywają się najważniejsze emocje – poza dominującym Scottem, świetnie wypada tu także targana sprzecznościami Fanning, odgrywająca główną bohaterkę kobiecą. Cały serial składa się z ośmiu odcinków, które trwają średnio 50 minut. Czołówka jest minimalistyczna i zamyka się w tytule wyeksponowanym na czarnej planszy, po którym natychmiast przechodzimy do akcji bieżącej. Twórcy nie tracą czasu na zbędne opisy fabularne czy charakterystykę postaci – bardzo dużo pozostawia się tutaj widzowi, który ma samodzielnie wysnuć pewne wnioski. Być może z tego powodu na początku trudno się wczuć w opowieść – ta historia zaczyna wciągać dopiero od trzeciego odcinka, który mocno zagęszcza akcję. Przedtem jednak twórcy zarzucają wędkę na widza – serial rozpoczyna się od wyjętej z kontekstu sceny ukrywania zwłok. I choć wtedy jeszcze nie wiemy, kto jest kim i na co patrzymy, można tę scenę rozpatrywać jako obietnicę dreszczyku emocji; punkt zaczepienia, do którego naturalnie będziemy zmierzać. Obietnica ta zdecydowanie zostaje spełniona, a im dalej w las... tym jest tylko lepiej. Scenariusz produkcji jest bardzo dobrze poprowadzony i doskonale przemyślany – twórcy do samego końca utrzymują widza w pełnym napięciu, co jest niełatwe, gdy opowiada się historię z punktu widzenia złoczyńcy. Przez cały sezon dosłownie patrzymy Ripleyowi na ręce, a mimo to jego kolejne poczynania i zagrania realnie zaskakują – to, jak bohater wybiega w przyszłość i sam buduje sobie grunt pod kolejne oszustwa, jest absolutnie nieprzewidywalne i szokujące. Serialowy Tom jest szalenie inteligentny i wyprzedza fakty – trudno nadążyć za jego tokiem myślenia, w związku z czym pozostaje nam jedynie baczna obserwacja jego poczynań i liczenie na to, że w pewnym momencie się potknie (a może – że nigdy się nie potknie?). Takich momentów jest dużo. Twórcy wielokrotnie trzymają widza na krawędzi fotela, a główny bohater prawie w każdym odcinku jest o włos od zdemaskowania – to wszystko działa jak magnes i generator skrajnych emocji. W świetle powyższego może to zabrzmieć dziwnie, ale serial rozgrywa się raczej powoli. Niektóre sceny są maksymalnie, nienaturalnie wydłużone. To zabieg celowy – twórcy profesjonalnie sobie z tym radzą, przez co napięcie w poszczególnych momentach jest wręcz zwielokrotnione. Dobrze widać to zwłaszcza w scenach przemocy i zbrodni – kamera towarzyszy tam Ripleyowi na każdym kroku, pokazuje dosłownie cały jego proces myślowy, włącznie z wahaniem i podejmowaniem nietrafionych prób zmylenia tropów. Jest to w pewnym sensie niekomfortowe – serial umożliwia nam doświadczanie zbrodni dosłownie z pierwszych rzędów; momentami można wręcz mieć wrażenie, że patrzymy na coś, na co nie powinniśmy patrzeć. Sceny popełniania morderstw są bardzo dosadne, ale i bardzo proste, podane na tacy – nie ma tu miejsca na dodatkowe wypełniacze, zawoalowane sceny lub tajemnice. Widzimy sprawcę, ofiarę i dokładny przebieg zbrodni – w tej kwestii serial jest bezwzględny. Jedynym buforem jest czarno-biała tonacja, dzięki czemu nie musimy patrzeć na rozbryzgi krwi (których notabene jest tutaj niemało). Ripley działa tu i teraz, często pod wpływem impulsu, zawsze zachowując pełną powagę i kamienną twarz. Scott znakomicie oddaje to na ekranie, jego bohater kalkuluje wszystko na chłodno i ani na moment nie daje się ponieść emocjom. Patrzenie na to wszystko przypomina spektakl, od którego trudno się oderwać.
fot. Netflix
Warstwa techniczna serialu jest dopięta na ostatni guzik, a wszystko wspaniale ze sobą współgra – jest wpadająca w ucho klimatyczna muzyka, cały wachlarz dopracowanych ujęć (zarówno szerokich, jak i ukazujących najmniejsze detale) i przede wszystkim gra świateł i cieni, która staje się motywem całej produkcji. Od samego początku, poprzez głównych bohaterów, otrzymujemy wyraźne nawiązania do twórczości włoskiego malarza, jakim był Caravaggio – specjalista od światłocienia. Nowy serial wyraźnie się nim inspiruje, dzięki czemu wizualnie prezentuje się przepięknie – kompozycje poszczególnych kadrów przypominają obrazy. Trudno tego nie docenić – serial wygląda znakomicie i jestem pewna, że spodoba się absolutnie wszystkim estetom. Ripley to bardzo inteligentny, świetnie zagrany i bardzo dobrze zrealizowany thriller psychologiczny, który ogląda się jednym tchem – jeśli tylko da się szansę dwóm pierwszym odcinkom, które w porównaniu do reszty sezonu są raczej monotonne. Cały seans zajmie niecałe osiem godzin, co czyni z tej produkcji dobrą propozycję na weekendowy seans. To umiejętne połączenie kina detektywistycznego, kina noir i thrillerów – jeśli przemawiają do Was takie gatunki, Ripley sprawdzi się znakomicie. Warto dać się wciągnąć w tę historię, ponieważ smakuje wybornie!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj