Zanim napiszę cokolwiek innego, odniosę się do pytania, które widziałem zadawane często w internetowych czeluściach, więc i Wam pewnie ciśnie się ono na usta - czy Rise of the Ronin to soulslike? Tak, owszem, ale ze świetnie zaimplementowanym trybem łatwiej rozgrywki. Możemy bowiem dostosować nie tylko poziom trudności, ale i takie elementy jak na przykład ilość zdrowia odnawianego przez apteczkę. Poza tym nawet na najłatwiejszym ustawieniu wciąż można spodziewać się wyzwania i zdecydowanie nie jest to spacerek. Osobiście jestem fanem tego gatunku i czasem bezlitosnego poziomu trudności, ale zdaję sobie sprawę, że na dłuższą metę taki elitaryzm nie jest dobry, a im więcej ludzi ma frajdę z danego tytułu, tym lepiej. Zwłaszcza że przestały być to produkcje niszowe, a wejście do mainstreamu zawsze wiąże się z kompromisami.
fot. Sony
+3 więcej
Team Ninja zadbał, by realia historyczne oddano jak najlepiej.
Kompromisów wymagała także fabuła, której osią jest Bakumatsu, okres połowy XIX wieku. Wtedy to w wyniku wielu czynników, w tym także przybycia amerykańskiej floty celem wymuszenia otwarcia japońskich granic na handel, rozpoczął się upadek siogunatu. I to właśnie w środek tych wydarzeń rzucona jest nasza postać: Ukryte Ostrze, członek jednostki bojowej fikcyjnego klanu przeciwnego siogunowi. Choć sporo tu jest swobodnej interpretacji wydarzeń, co zrozumiałe, wszak trzeba tam wsadzić postać gracza, to trzeba przyznać, że Team Ninja zadbał, by realia historyczne oddano jak najlepiej. Nie tylko więc spotkamy masę postaci powiązanych z tym okresem, w tym zdecydowanie mniej oczywistych, ale także weźmiemy udział w większości wydarzeń konfliktu między nacjonalistami a zwolennikami władzy sioguna. Co ciekawe, jest też możliwość lekkiego przepisania historii.

Fabuła

9 /10

I choć mówi się, że historię piszą wygrani, a na wojnie nie liczy się, kto ma rację, tylko kto zwycięży, to za jedno muszę historię Ronina pochwalić. Mianowicie nie wybiela ani nie demonizuje żadnej ze stron konfliktu. Bakumatsu, o czym poczytacie na naszych łamach, było dla tego narodu okresem bardzo trudnym, a zarówno Ishin Shishi, jak i siogunat (a w szczególności Shinsengumi) mieli swoje na sumieniu. I tutaj brawa dla twórców za pokazanie mrocznych aspektów tego konfliktu bez moralizowania i rozpatrywania tego w kategoriach czerni i bieli. Może poza poborowymi oddziałami gminu Sekihōtai, ale im się dostaje w każdym chyba medium może poza Rurouni Kenshin. A skoro już o tym mowa, to połączenie kreatora postaci i odpowiedniego poprowadzenia fabuły pozwala nam, jeśli taka wola, zasadniczo odegrać prequel tej mangi. Ba, nawet dostępny jest styl walki oparty na battōjutsu (technikach dobywania miecza i ataku w jednym ruchu). Jak już wspomniałem powyżej, spotkamy na swojej drodze wiele postaci z epoki. Z częścią z nich przyjdzie nam współpracować, a także zawierać przyjaźnie. Nie tylko zresztą fabularne, ale i mechaniczne. Poza budowaniem przyjaznych więzi z sojusznikami, nie zabrakło w grze także i romansów. Twórcy dali nam tutaj pełną swobodę i potencjalni partnerzy nie wybrzydzają czy postać, którą kierujemy, jest tej samej czy przeciwnej płci. Podejrzewam, że fakt ten wywoła niezłą burzę w pewnych środowiskach, co mnie osobiście bawi. Przede wszystkim dlatego, że homoseksualizm w Japonii, zwłaszcza w kaście wojowników, był tak popularny, że utworzyła się wokół niego cała, społecznie akceptowana, subkultura. Gdyby Japończycy chcieli zemścić się kiedyś za plagiat Siedmiu samurajów,  to mają tyle historycznego materiału, żeby ze swojej wersji Tajemnicy Brokeback Mountain zrobić całe kinowe uniwersum.
Sercem tej produkcji jest walka.
Wraz z towarzyszami/kochankami będziemy przemierzać Japonię na przestrzeni 15 lat i trzech lokacji. Otwarty świat co prawda zwiedzać możemy sami, za to w misjach mamy już dostęp do maksymalnie dwóch towarzyszy. Muszę przyznać, że w kwestii lokacji twórcy również odrobili pracę domową. Co prawda skala jest nieco inna, gdyż inaczej spędzalibyśmy konno (tudzież na lotni) za dużo czasu, podróżując z punktu A do B, jednak zarówno Jokohama, Edo (obecnie Tokio), jak i Kioto są naprawdę znakomicie oddane. Włącznie z odpowiednim rozmieszczeniem (i odległościami między nimi) ważnych punktów, takich jak pałac cesarski czy liczne, do dziś stojące, świątynie. Ciekawie też jest zapuścić się w rejony, gdzie wtedy jeszcze były po prostu pola, a teraz na przykład jest jedna z najruchliwszych i najbardziej ikonicznych dzielnic Tokio, Shibuya. W eksploracji pomogą nam trzy główne środki transportu - koń, lotnia oraz linka z hakiem. Ta ostatnia niestety tylko w z góry zdefiniowanych miejscach, ale rozumiem problemy wynikające z dania graczowi zbyt dużej swobody. Sercem tej produkcji jest walka i jeśli miałbym ją najprościej opisać, to jest to krzyżówka Wo Long: Fallen Dynasty i NiOh, dwóch poprzednich produkcji Team Ninja. Przede wszystkim opiera się to o blokowanie i parowanie w celu zbicia wytrzymałości (Ki) przeciwnika i wyprowadzenie miażdżącego ataku. To, co odróżnia tę produkcję na tle innych, to element papier-nożyce-kamień. Tak jak we wspomnianym NiOh mieliśmy trzy postawy - silną, szybką i średnią, tak tutaj każdy z 9 dostępnych rodzajów ma do wyboru kilka stylów walki. Podzielone są one na 3 główne typy (Ten, Chi i Jin) oraz jeszcze dodatkowo styl Shinobi (który działa jak Chi). Tutaj mała przerwa na nerdozę, ale warto zaznaczyć, że zdecydowana większość tych szkół ma swoje odpowiedniki w prawdziwym świecie i tradycje sięgające co najmniej do epoki, w której dzieje się gra, a niektóre jeszcze dalej. W każdym razie do każdej broni możemy wyposażyć po 3 style (których uczymy się poprzez postęp fabuły i budowanie więzi między postaciami) i będziemy musieli nauczyć się płynnie przełączać je podczas walki, by dostosować się do broni i umiejętności przeciwnika. Na szczęście nie jest to bardzo skomplikowane, gdyż przy pasku życia wroga widać wskaźnik tego, jak bardzo wybrana technika jest przeciw niemu skuteczna. Ma to wpływ przede wszystkim na to, jak szybko i łatwo jest nam oponenta wyprowadzić z równowagi (dosłownie, tutaj nazywa się to paniką), a także jak długie okienko na sparowanie jego ciosów będziemy mieć sami. Do tego dochodzi jeszcze ciekawy aspekt odzyskiwania wytrzymałości poprzez... strzepywanie krwi z ostrza.
fot. Sony

Rozgrywka

9 /10

Należy jednak pamiętać, że nawet w obrębie jednego podtypu styl stylowi nierówny. Większość broni ma po kilka rodzajów technik z danej kategorii a różni je nie tylko animacja, ale także skalowanie. Naszą postać wyróżniają cztery cechy (siła, zręczność, urok i szczęście), które rozwijamy wraz z punktami umiejętności i zarówno bronie, jak i szkoły walki skalują obrażenia od danego atrybutu. Dodatkowo jedne robią to lepiej, inne gorzej, więc trzeba trochę się napracować, żeby znaleźć kombinację, jaka nam będzie pasować (i będzie efektywna). Ja osobiście przez większość gry biegałem z ōdachi, czyli wielką dwuręczną kataną (w dużym skrócie). Oprócz niej znajdziemy tu także klasyczną katanę, dwa miecze, zachodni miecz dwuręczny, włócznię, glewię, szablę, szablę chińską, karabin z bagnetem oraz walkę bez broni (choć ta ostatnia ma tylko jeden styl). To oczywiście nie wszystkie narzędzia, mamy bowiem dostęp do całej gamy broni dystansowych, oraz innych, bardziej egzotycznych narzędzi.
Nie ma co tu owijać w bawełnę, Rise of the Ronin piękne nie jest.
Świetnie się bawiłem, walcząc zarówno ze zwykłymi przeciwnikami, jak i bossami przez całą grę. Dopóki nie odblokowałem poziomu trudności dostępnego po przejściu wątku fabularnego. Lubię trudne gry, stawianie czoła wyzwaniom sprawia mi frajdę. Oba NiOh, Armored Core, czy Sekiro mam zgrane do granic możliwości i kiedy tam przegrywałem, wiedziałem, że jest to mój problem i muszę po prostu nauczyć się grać. Rise of the Ronin natomiast na najwyższym poziomie trudności jest zwyczajnie nieuczciwy. O ile jeszcze zwykli przeciwnicy to nie problem, to już nawet nieco potężniejsi "porucznicy" to po prostu bzdura i brak balansu. Okienka parowania są śmiesznie małe, do tego bywa tak, że mają zerowy czas odnawiania pomiędzy specjalnymi umiejętnościami oraz strasznie chaotyczne sekwencje ciosów, z mocno rozjechanym timingiem. Mam nadzieję, że to nie jest celowy zabieg i zostanie to poprawione, bo na tym etapie to już nie jest rzucanie wyzwania, a po prostu hardkorowa bzdura.

Oprawa audiowizualna

7 /10

Największą wadą gry jest niestety jej oprawa audiowizualna. Nie ma co tu owijać w bawełnę, Rise of the Ronin piękne nie jest. Nie jest to też najbrzydsze, co widziałem w tym roku, ale tytuł ten wygląda tak, jakby spokojnie mógł ukazać się na poprzednią generację konsol. Nie pomaga też fakt, że dystans rysowania jest momentami bardzo niewielki i zdarzyło mi się widzieć pasek życia przeciwnika, celownik zabarwiał się jak przy celowaniu w głowę, ale samego wroga nie było widać. Zdecydowanie polecam też od razu przestawienie trybu graficznego na ray tracing i wyłączenie limitera klatek. Nie mam pojęcia, dlaczego nie jest to ustawione domyślnie, zwłaszcza że gra wyciąga i tak okokło 60 klatek a wygląda zdecydowanie lepiej. Nie radzę natomiast ustawiać trybu jakości, bo 30 klatek w grze, w której tak wiele zależy od precyzyjnego timingu to strzał w stopę. Jeśli zaś chodzi o oprawę dźwiękową, to zróbcie sobie tę przysługę i grajcie z japońskimi głosami. Niestety, ale angielski dubbing jest po prostu zły, z bardzo wymuszenie brzmiącym japońskim akcentem.
fot. Sony

Ocena końcowa

8/10


Fabuła

9/10

Rozgrywka

9/10

Oprawa audiowizualna

7/10
Rise of the Ronin to świetna gra, która nie tylko bardzo przystępnie pokazuje jeden z ciekawszych i gwałtowniejszych okresów w historii Japonii, ale jeszcze robi to, oferując przy tym masę świetnej zabawy. Oczywiście, są problemy techniczne i nie ma co się oszukiwać, graficznie też ciężko nazwać to perełką, niemniej jednak warto w nią zagrać. Zarówno fani gier z gatunku soulslike, ci lubiący ciekawą opowieść i otwarty świat, a także osoby fascynujące się historią - każdy znajdzie tu coś dla siebie. Bo im dalej bawimy się z tym brzydkim kaczątkiem, tym bardziej zmienia się ono w pięknego łabędzia. Plusy: + fabuła; + angażująca i dynamiczna walka; + klimat; + ogrom detali historycznych; + sporo easter eggów. Minusy: - brak balansu na najwyższym poziomie; - drobne problemy techniczne; - oprawa audiowizualna.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj