Riverdale w nowych odcinkach oferuje ponownie bardzo mroczny klimat, by za chwilę go rozładować lżejszym tonem i powrotem znanych fanom produkcji bohaterek. Oceniam.
Riverdale daje nam kontynuację wątku PTSD Archiego. I na początku całkiem nieźle omawia temat, ukazując codzienne kłopoty, z którymi musi borykać się bohater, i ataki, jakie wywołuje u niego choroba. Dlatego wydawało mi się, że twórcy w końcu potraktowali tak poważny temat z odpowiednim szacunkiem. Okazuje się, że nie do końca. Po dobrym początku odcinka, gdzie rozwijano wątek Archiego, w kolejnej części szybko o problemie postaci zapomniano i scenarzyści przeszli z nim do porządku dziennego. Sam bohater w kolejnych scenach zachowuje się, jakby PTSD w ogóle go nie dotyczyło. Zatem w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że temat traumy Archiego został potraktowany po macoszemu.
Nie do końca podoba mi się wątek Betty. Twórcy za bardzo silą się, aby zrobić z bohaterki dziwny rodzaj anioła zemsty, który bez skrupułów tropi przestępców. Ta rola jej kompletnie nie pasuje i przez to każde jej działanie sprawia wrażenie przerysowanego do granic możliwości. Dlatego wendetta, którą prowadzi Betty, wychodzi raczej sztucznie. Ani razu nie uwierzyłem, że bohaterka jest pozbawioną skrupułów psychopatką, którą chęć znalezienia sprawcy przeciągnie na mroczną stronę. Wątek sugeruje, że dostaniemy rodzinę morderców - z tym tematem można zrobić coś ciekawego. Jednak sama postawa kobiety mnie nie przekonuje i raczej nie stanowi o sile tego elementu historii.
Natomiast całkiem nieźle sprawdził się wątek Jugheada, który opowiadał o tym, jak stoczył się na samo dno. Twórcy obudowali przerysowanym stylem serialu poważny temat alkoholizmu bohatera, zdecydowanie lepiej to zrobili niż w przypadku Archiego. Pozwolili poprowadzić opowieść Jugheada, wypowiedzieć się postaci i zagłębić w jego traumę. Przy okazji poznaliśmy interesujące fakty z przeszłości bohatera. W poprzednich recenzjach pisałem, że Jughead po przeskoku czasowym ma najsłabszy wątek i twórcy nawet wolą go odłożyć na drugi plan, bo nie wiedzą, co z nim zrobić. Jednak w nowych odcinkach odzyskał on trochę swojego blasku. Z początku nie mogłem się przekonać do postaci Króla Szczurów, która była za bardzo kiczowata. Później sprawdził się jako metafora sięgnięcia dna przez Jugheada.
Pojawienie się Josie i Pussycats w serialu wniosło odrobinę luzu do produkcji, co było niesamowicie potrzebne. Wstawki musicalowe i sama finałowa sekwencja koncertu były dobrze nakręcone, całkiem nieźle wszystko brzmiało i wniosło wiele lekkości do produkcji. Szkoda tylko, że nie wrzucono w ten klimat głównych bohaterów serialu - ci przemykali w tle bądź pojawiali się w pojedynczych scenach na chwilę. Rozumiem, że miał to być sentymentalny powrót skupiający się na trzech postaciach i pewne podwaliny pod potencjalny spin-off, jednak nie zaszkodziłoby lepiej wykorzystać na drugim planie reszty bohaterów, a nie ograniczać ich tylko do roli statystów.
Nowe odcinki
Riverdale mają sporo niewykorzystanego potencjału, jednak zdarzają się również przebłyski i ciekawe rzeczy, jak dobrze zrealizowane występy muzyczne czy w końcu całkiem niezły wątek Jugheada. Jednak nie zmienia to faktu, że słabszych elementów jest więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h