Całkiem nieźle w nowych odcinkach prezentował się wątek dotyczących Jugheada. Po prostu bohater miał coś do roboty. Twórcy włączyli go w intrygę, w której czuł się bardzo dobrze we wcześniejszych sezonach, czyli śledztwo dotyczące zagadki kryminalnej. Trudno stwierdzić, jak prezentowałby się jako solowy gracz, ale w drużynie z Betty i Tabithą działało to dobrze. Można było oglądać ich działania na ekranie bez zgrzytania zębami. Sama Betty, pracując w drużynie, wypada o wiele lepiej, niż gdy jest sama. Szkoda tylko, że twórcy nie pociągnęli dalej ciekawie zarysowanego wątku dotyczącego przywłaszczenia książki, co chciał popełnić Jughead, Gdyby poszli za ciosem, mogliby stworzyć interesujący aspekt fabuły dotyczący życia w kłamstwie bohatera i być może zemsty ze strony prawdziwej autorki powieści. A tak postanowiono to ułagodzić do granic możliwości. Szkoda, bo być może bardzo dobry wątek zduszono w zarodku. Podobnie sprawa ma się z historią Archiego. Bohater chciał pociągnąć do odpowiedzialności swojego dowódcę, który przyczynił się do śmierci kolegów z oddziału. Był w tym potencjał na naprawdę świetny, emocjonalny wątek. Niestety, został on spłycony i ograniczył się do trzech krótkich wizyt u rodzin zmarłych towarzyszy. Wątek Archiego po raz kolejny pokazuje, jak scenarzyści chcą ładować do każdego odcinka aspekty fabuły dla wszystkich głównych bohaterów. Przez to te ciekawsze elementy nie mogą wybrzmieć, tak jak wspomniana historia Archiego, która w pewnym momencie zniknęła pod ciężarem innych wątków. Szkoda, bo można było kosztem słabszej historii poświęcić więcej czasu, zagłębić się w opowieść Archiego o traumie i walce o sprawiedliwość. A tak ograniczono się do zaledwie krótkich wizyt bohatera u rodzin, a na końcu odcinka wspomniano o rozwiązaniu sprawy. Za bardzo skrótowo potraktowano ten element fabuły.
fot. The CW
Natomiast całkowicie nie mogę się przekonać do przedziwnego i kiczowatego wątku Cheryl. Przede wszystkim nie jest on w ogóle ciekawy i nie widzę w nim żadnego potencjału na dalszy rozwój. Ot, ma być po prostu typowym przerywnikiem, żeby Cheryl miała co robić na ekranie. Twórcy chcieli w dziwny dla siebie sposób pokazać sektę i  fanatyzm, jednak zrobili to bardzo nieudolnie. Przez to oglądanie każdej ze scen obrzędu czy dokonywania "cudu" przez Cheryl po prostu sprawia, że bolą oczy. Absolutnie jej wątek nic nie wnosi do produkcji, wygląda tak, jakby żył własnym życiem i strasznie gryzie się z innym aspektami fabuły. Przede wszystkim jednak zabiera czas elementom, które mają potencjał i mogłyby rozwinąć się w naprawdę ciekawe historie. "Cuda" dokonywane przez Cheryl wyglądają jak słaby pokaz podwórkowego magika, intencje samej bohaterki są bardzo niejasne, a momenty, które miały być dramatyczne i podniosłe są po prostu śmieszne, i to nie w dobrym sensie. Wątek Veroniki również nie wypadł specjalnie przekonująco. Przede wszystkim po raz kolejny Hiram jest ukazywany jako przedziwny megaloman, którego plan spala na panewce. W nowym odcinku jest jak Kojot z kreskówek Looney Tunes, bo jego przeciwnik jest zawsze krok przed nim. Podobnie sprawa ma się z Chadwickiem, który kompletnie nie wnosi nic do produkcji, jest raczej statystą, a nie pełnoprawnym czarnym charakterem. Zagubiony, wystraszony, nie wie, co robić. Trudno sobie wyobrazić, że mógłby on osiągnąć jakikolwiek sukces. A gdy nie ma się za bardzo z kim mierzyć, to również główna bohaterka nie wypada dobrze. No i tak właśnie stało się w nowych odcinkach. Nowe epizody Riverdale mają kilka dobrych wątków. Gdyby scenarzyści poświęcili im trochę więcej czasu, decydowałyby o sile odcinków. Jedna zostały one przykryte przez o wiele słabsze aspekty, niektóre  z nich w ogóle niepotrzebne w produkcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj