Prosto z festiwalu filmowego w Cannes oceniamy Rodzaje życzliwości w reżyserii Yorgosa Lanthimosa. Czy to kolejny hit reżysera?
Trzy nowele filmowe w jednym tytule – tego u greckiego reżysera jeszcze nie grali. Wszystkie łączą się swoimi aktorami, Lynchowską tematyką i masą celowych niedomówień. Czy warto było kręcić drugi film w trakcie realizacji
Biednych istot? Jak najbardziej, nawet jeśli sam reżyser uznaje
Rodzaje życzliwości za coś w rodzaju pobocznego, niezobowiązującego i w pełni odleciałego projektu.
*
Kindness – życzliwość/uprzejmość/dobry uczynek
*
Pierwsza życzliwość jest toksyczna, a reżyser zdaje sobie z tego sprawę od samego początku. To życzliwość „paternalistyczna”, opierająca się na manipulacji drugą osobą, wmawiająca jej, że musi coś dla nas zrobić, skoro daliśmy jej wszystko; tak właśnie wygląda dynamika relacji Roberta (Jesse Plemons) i jego szefa, Raymonda (Willem Dafoe), który równie dobrze mógłby być jego sugar daddym. Kiedy ten drugi zleca Robertowi zabójstwo pewnego tajemniczego człowieka,
Lanthimos zadaje pytanie: ile jesteś w stanie zrobić dla osoby, której zawdzięczasz tak wiele rzeczy materialnych?
Druga życzliwość opiera się na „życzliwości ofiary”. Kiedy mąż (Plemons) nie wierzy, że jego ukochana partnerka (Stone), która właśnie została uratowana z niebezpiecznej ekspedycji, to w istocie jego prawdziwa żona, postanawia pobawić się domowego detektywa. Jej stopy nie mieszczą się w szpilkach, wyżera czekoladę z lodówki, choć nigdy nie była fanką słodyczy, czy zapomina ulubioną piosenkę postaci Plemonsa. To paranoja męża, czy może faktycznie jest coś nie tak? Kobieta postanawia zrobić wszystko – przekraczając naprawdę wszelkie granice, jakie tylko się da – aby udowodnić swojemu partnerowi, jak bardzo go kocha i jak wdzięczna mu jest za oferowane wsparcie i miłość. To alegoria tego, w jaki sposób partnerzy zmieniają się na przestrzeni lat – tylko że podana w Lanthimowskim sosie, pełnym krwi, niepewności, braku zaufania, brudu, natręctw i dziwactw.
Trzecia życzliwość wygląda na połączenie dwóch pierwszych – reżyser współpracuje z tymi samymi aktorami, ale tym razem w ich najbardziej zniuansowanych i wrażliwych rolach. Po raz kolejny mamy do czynienia z historią w stylu studni bez dna, czyli taką, którą nieustannie można czytać na wiele sposobów. Tym razem Plemons i Stone wcielają się w przedstawicieli pewnej tajemniczej organizacji poszukującej kobiety czyniącej cuda. Again, nic nie jest tłumaczone, koncepcja scenariuszowa opiera się na licznych niedopowiedzeniach i w organiczny sposób musimy przyjąć wizję Lanthimosa. Każde z nich jest zależne od guru sekty, OMI-ego (Dafoe), który – w zamian za oferowany dobrobyt i wyzwolenie seksualne – kontroluje swoich protegowanych. To opowieść o wierze w kłamstwa drugiego człowieka; współuzależnienie od kogoś, kto zbyt mocno uwierzył we własne ego. Każdą z tych noweli łączy tematyka, pokręcone uniwersum Greka i pewna tajemnicza postać człowieka o inicjałach R.M.F., którego osoba przeplata się w
Kinds of Kindness i staje się spoiwem łączącym trzy nowele.
Po pierwszej noweli, czyli tzw. wstępnej życzliwości, zrozumiałem, że tym razem Grek postanowił zabawić się w Davida Lyncha: nie chce, abyśmy zastanawiali się nad filmowym storytellingiem. W
Kinds of Kindness zadawanie pytań nie ma większego sensu, bo i tak nie otrzymamy żadnych konkretnych odpowiedzi. Rzeczy dzieją się na ekranie i to takimi powinniśmy czym prędzej je przyjąć. Dlaczego jedna postać kontroluje drugą? O co chodzi z organizacją OMI-ego? Nie dowiemy się tego typu detali: taka jest ta komedia ludzka Lanthimosa, w której na jedną humorystyczną scenę (sporo w nich losowych odniesień do biografii reżysera i jego umiłowania do sportu) przypada jakichś dziesięć dramatycznych. A te są jeszcze bardziej poruszające niż choćby najmocniejsze momenty z
Zabójstwa Świętego Jelenia. Napięcie czujemy na każdym kroku: w końcu rzadko kiedy twój szef zleca ci zamordowanie drugiej osoby. Taki chaos kontrolowany. Nie ma tu roli przypadku, jest tylko wizja reżysera i pełnoprawne kino „podskórne”; w końcu to właśnie tam wkradają się wszystkie obsesje Lanthimosa.
Autor wdraża wiwisekcję swoich snów i miesza je z rzeczywistością. W każdej z noweli, a w szczególności tej drugiej, senny letarg staje się faktorem, który prędzej czy później będzie rzutować na zachowania niektórych (anty)bohaterów. Można w tych puzzlach szukać stycznych punktów, ale nie trzeba – Lanthimos na konferencji prasowej w Cannes sam stwierdził, że
Kinds of Kindness coś w rodzaju pobocznego projektu, który opiera się na rozkosznym doznawaniu, a nie ciągłej rozkmince. Kiedy godzimy się na brak klarowności i wyjaśnień, zaczynamy odczuwać filmowe flow wraz z nim. Tym samym nie ma co oczekiwać żadnego wyjaśnienia faktów, jak to było choćby przy okazji opowieści o Bellii Baxter (które były jednak na nieco innej stopie fabularnej niż jego trzyutworowa EP-ka, bowiem te bazowały na literackim pierwowzorze).
Głównie w drugiej i trzeciej życzliwości Lanthimos powraca do korzeni ze swoich poprzednich filmów, co powinno spodobać się fanom jego nieoczywistego umysłu. Grecki wizjoner nie boi flirtować ze strachem i przemocą i buduje napięcie na – teoretycznie – nieważnych szczegółach, które konsekwentnie zaczynają łączyć się w wszechstronną całość. Powolne tempo narracji buduje suspens z prawdziwego zdarzenia, a precyzja w powolnym prowadzeniu kamery w zamkniętych pomieszczeniach jedynie wzmacnia efekt pustki i hermetycznych czterech ścian, które coraz bardziej zaczynają się kurczyć. To trochę taka zabawa na jawie z sennymi fatamorganami. Nic dziwnego, że na początku
Kinds of Kindness usłyszymy kultowe
Sweet Dreams zespołu Eurythmics. Czasami scenariusz bezwstydnie czerpie z słów tej piosenki, ale nawet ten zabieg jest u Lanthimosa celowy.
Te wszystkie życzliwości manifestują zuchwałość Lanthimosa – tak jakby po dopracowanych
Biednych istotach postanowił pokazać światu, że nawet z byle historyjek bez ładu i składu potrafi pobawić się w wyczerpującą lustrację drugiego człowieka. To tryptyk o dominacji i uległości, który wwierca się w ludzką psyche i wydobywa z niej tylko to, co najgorsze. Lanthimowski eksperyment w pełni się udał – aż strach pomyśleć, czego możemy spodziewać się przy jego następnej produkcji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h