Zamiast w przestrzeń kosmiczną, jak to miało miejsce w Ślepowidzeniu, w Rozgwieździe Peter Watts zabiera czytelnika w morską otchłań: to tam, kilka kilometrów pod powierzchnią, w wiecznych ciemnościach, nieliczna grupa bohaterów musi zmagać się z wyzwaniami, jakie stawia przed nimi nieprzyjazne (a wręcz otwarcie wrogie) środowisko. Watts ma doktorat z biologii morskiej, więc oddanie realiów życia w głębinach przyszło mu z łatwością. Udało mu się jednocześnie uciec przed pułapką zbytniego wdawania się w szczegóły, co zdarza się czasem autorom piszącym o własnych fascynacjach. Wręcz przeciwnie – ma się wrażenie, że temat został potraktowany bardzo oszczędnie, chociaż świetnie się komponuje z jednak ubogą florą i fauną tych obszarów. Ten – być może dla niektórych – niedostatek nadrobiony jest oddaniem ponurej, ciężkiej atmosfery niewielkiej placówki w głębinach (zresztą ten sam zabieg stosowany jest dosyć często w science fiction – otchłanie kosmosu i oceanu mają ze sobą wiele wspólnego): kto oglądał na przykład Głębię, ten wie, czego można się spodziewać po książce Wattsa. Współgra to udanie z kreacją postaci. Watts zdecydował się na nietypowy zabieg, bo bohaterami uczynił grupę wykolejeńców i osób z różnorakimi psychicznymi ułomnościami, doświadczonych przez los, skrzywdzonych przez innych. Okazuje się, że osoby nieumiejące działać normalnie w społeczeństwie, w obcym i nieprzyjaznym środowisku potrafią odnaleźć swoje miejsce na Ziemi – aczkolwiek akurat stworzenie przez nich w miarę poprawnie działającej społeczności wydaje się najbardziej wątpliwym elementem powieści. Niemniej to właśnie postaci – ich psychika, relacje i zachowania – stanowią największy atut dzieła. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Watts ma słabość do nienormalnych protagonistów; potrafi ich też nieźle prowadzić.
Źródło: Vesper
Przez większość powieści akcja toczy się nieśpiesznie, bardziej koncentruje na przeżyciach wybranych postaci niż na śledzeniu biegu wydarzeń. Szybko okazuje się, iż gdzieś w tle powstaje szeroko zakrojony spisek, ale do czytelnika, podobnie jak do odciętych od świata postaci, niewiele z niego dociera. Dopiero w końcowej fazie książki konwencja bierze górę, akcja nabiera rozmachu, a wątki szybko zaczynają się rozwijać, dzięki czemu w finale mamy do czynienia z niemal typowym thrillerem bliskiego zasięgu, aczkolwiek odbywa się to niestety ze stratą dla nastroju. Podobnie jak w Ślepowidzeniu, również i w Rozgwieździe kanadyjski pisarz wykorzystuje dorobek wielu nauk, ze szczególnym uwzględnieniem psychologii i biologii. Z dziedzin bardziej twardych również korzysta, aczkolwiek oszczędnie. Akcja powieści w domyśle toczy się w nieodległej przyszłości, więc większość wynalazków i gadżetów używanych przez postaci już istnieje – czy to na papierze, czy też w formie prototypów. Watts jedynie ekstrapolował ich rozwój, wprowadził do użytku.
Nie sposób uciec od porównań miedzy Rozgwiazdą a Ślepowidzeniem. Omawiana tu pozycja jest powieścią nieco słabszą od Ślepowidzenia: mniej dojrzałą, prostszą w konstrukcji, nie tak bogatą intelektualnie, choć nadal bardzo dobrą i wyróżniającą się na tle fantastyki wydawanej w Polsce. W debiutanckiej powieści Wattsa można odnaleźć liczne elementy i problemy, które pełnego wyrazu nabrały w kolejnych jego książkach. Na koniec kilka słów o tłumaczeniu. W wydaniu Vespera wykorzystano przekład Dominiki Rycerz-Jakubiec, znany z wcześniejszego wydania Ars Machiny. Warto zaznaczyć, że został on gruntownie poprawiony i zredagowany. Zmiany dotknęły bardzo dużej części tekstu. I są to zmiany zdecydowanie na plus, ponieważ powieść czyta się znacznie płynniej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj