Na idealny wstęp tak do najnowszej książki Browna, jak i tej recenzji nadawałoby się często używane angielskie stwierdzenie all hell breaks loose (co w dosłownym tłumaczeniu oznacza, że rozpętało się piekło), bowiem praktycznie cała książka obraca się właśnie wokół tej części "Boskiej Komedii". Nie będę ukrywał, że amerykański pisarz po raz kolejny serwuje czytelnikom książkę na dosyć wysokim poziomie, do którego zdążył już przyzwyczaić. Pełnymi garściami czerpie ze swojego dorobku, ponownie oferując niebanalne, lekkie pióro, które czyta się z nieskrywaną przyjemnością, nie wiedząc, kiedy mijają kolejne godziny. Nie można narzekać także na mnogość zagadek oraz fakt, że Brown i tym razem odrobił pracę domową, przygotowując warstwę fabularną. Na pierwszy rzut oka widać, że zapoznał się bliżej z dziełami sztuki, które prezentowane są na kartach książki, i z równą pieczołowitością przestudiował zagadnienia dotyczące żywota Dantego. Często bowiem bolączką takich książek jest właśnie nienależyte, zbyt niedokładne przygotowanie fabuły, co widać u autorów chcących powtórzyć sukces Borowna. Jednak od mistrza nadal mogą się wiele nauczyć.

Niestety pomimo tych zalet kolejna już część przygód znanego profesora trąci ogromną wtórnością, jeśli miało się styczność z poprzednimi odsłonami cyklu. Robert znowu podróżuje w towarzystwie kobiety, gdzieś na początku książki ktoś ginie, zagadki nie są aż tak skomplikowane, jak być powinny, a i jedne niekoniecznie umiejętnie prowadzą do kolejnych, przez co zaburza to nieco rytm powieści. Także sama tematyka i rozwiązanie głównej tajemnicy wydaje się nazbyt trywialne jak na Browna - prostota niemal razi po oczach. Jedynie finałowy twist (o ile w ogóle można go tak nazwać) pozwala pisarzowi nie zszargać zanadto swojego nazwiska po już i tak słabszym "Zaginionym symbolu". Także niespecjalnie przypadło mi do gustu miejsce rozgrywanych wydarzeń, a to ze względu na nagromadzenie masy podobnych do siebie włoskich nazw, przez co nieraz miałem problem ze stwierdzeniem, czy bohaterowie byli już w danej lokacji, czy też znajdują się w niej po raz pierwszy. Krótko mówiąc: niby wszystko jest na swoim miejscu, a jednak wszędzie widać ową wtórność, która zaburza pierwotne pozytywne odczucia, jakich dostarcza lektura.

Na plus należy zaliczyć to, że po raz pierwszy Brown tematykę książki urealnia; jest ona bliższa rzeczywistości niż science fiction czy literackiej fikcji, przez co wydaje się tak trywialna. Jednak patrząc z innego punktu widzenia, trudno nie docenić tego zamiaru pisarza, bowiem porusza on ważną, a zarazem trudną problematykę dotyczącą współczesnego świata. Niekontrolowany przyrost naturalny jest dużo groźniejszy niż jakakolwiek choroba, a zarazem zaskakująco realny, choć obecnie z pewnością nikt tego z większości ludzi na Ziemi poważnie nie traktuje. Poruszając tę problematykę, Brown w umiejętny sposób zachęca do zgłębienia tematu, podaje kilka intrygujących rozwiązań i w ciekawy sposób łączy różne dziedziny wiedzy, takie jak: genetyka, biologia, medycyna, filozofia itd. Na tym przykładzie bez trudu można zauważyć, że autor jest po trosze człowiekiem renesansu.

Trudno odmówić Inferno swoistego uroku oraz nie pozwolić się omamić i porwać kolejnej przyjemnej przygodzie, goniąc zaułkami Florencji wraz z Robertem Langdonem. Wytrawny czytelnik bez trudu jednak zauważy, że ta forma powieści zdaje się wraz z kolejną książką ulegać wyczerpaniu. Omawiany tytuł może i jest lepszy od "Zaginionego symbolu", ale dużo mu brakuje do "Kodu Leonarda da Vinci", a jeszcze więcej do "Aniołów i demonów", które są bez wątpienia najlepszą książką z tej serii. Inferno brakuje napięcia, tajemnicy, emocji, które są znakiem rozpoznawczym thrillerów. Z czystym sumieniem mogę tę książkę polecić na jesienny wieczór, ale nie spodziewajcie się za wiele. To już nie ten Brown, to już nie ten Robert Langdon…

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj