W najnowszym odcinku Servant Leanne bierze odwet na Dorothy. Na scenie pojawia się także Wuj. Dostajemy kilka niepokojących wydarzeń, ale ciarki na plecach wywołuje dopiero finał. Wciąż jednak nie wiadomo, do czego ta cała historia prowadzi.
Miejmy nadzieję, że twórcy dobrze rozplanowali dalszy przebieg wydarzeń, bo gdyby okazało się, że fabuła Servant jest tylko bezwartościową wydmuszką (tudzież formą dla formy), moglibyśmy mówić o gigantycznym zawodzie. Jak na razie wraz z bohaterami wciąż kręcimy się w kółko, ale należy zauważyć, że przy każdym zakręcie wprowadzany jest do opowieści jakiś nowy motyw. Historia powoli, acz miarowo zyskuje na rozmiarze, co jest dobrą wiadomością dla widzów. W zeszłym odcinku dowiedzieliśmy się, że Dorothy ma problemy z poczytalnością. Teraz zobaczyliśmy drugą twarz Leanne, która nie pozostała dłużna pani Turner za brutalne tortury. Co więcej, w finałowych minutach do grona bohaterów dołącza Wuj – chyba najbardziej niepokojąca postać w serialu.
Wuj pełni tym razem rolę cliffhangera wydarzeń, które być może poznamy w kolejnych odsłonach. Nie będziemy się więc na nim skupiać. Twórcy więcej czasu poświęcają Leanne i napięciu panującym pomiędzy nią a panią Turner. W bieżącym epizodzie dostajemy kilka dowodów na to, że opiekunka nie jest przestraszonym jagnięciem, a jedną z rozgrywających w toczących się wydarzeniach. Jej fortel z figurką dziecka nie do końca jednak przekonuje. Scenarzyści mogli się tu bardziej wysilić, by udziwnić wydarzenia i podgrzać atmosferę. Serialowi ewidentnie brakuje kopa generującego mocniejsze momenty. Akcja w centrum handlowym zapowiadała się dobrze, a skończyło się jedynie na oczekiwaniu na potencjalnego porywacza. Z perspektywy widza nic ciekawego się nie wydarzyło w tym kulminacyjnym punkcie odcinka.
Dużo lepiej wypadły natomiast sekwencje rozgrywające się na strychu, czyli miejscu stanowiącym więzienie Leanne. Twórcom wciąż należą się pochwały za warstwę wizualną serialu. Sceny z poddasza świetnie się prezentują. Wszystko tutaj jest na miejscu – od mroku spowijającego zakamarki, po kolorowe lampki choinkowe czy fikuśne sukienki wiszące na manekinie. Statyczne ujęcia doskonale pasują do tej estetyki i działają w służbie klaustrofobicznej atmosfery. Leanne zamienia swoje więzienie w pewnego rodzaju świątynię. Idealne miejsce na odprawiania niepokojących rytuałów. Dobrze, że w finale epizodu Servant pokazuje nam nieco drapieżniejszą twarz opiekunki. Dziwaczny obrzęd wywołuje ciarki na plecach i przypomina o tym, że mamy tu do czynienia z bądź co bądź serialem grozy.
Servant wydaje się produkcją, w której najważniejsze są „momenty”. Zapamiętujemy najbardziej wyraziste elementy odcinka, a reszta często się rozmywa w monotonnych dialogach i nic nie wnoszących do akcji scenach. Ząb w babeczce, wizyta w centrum handlowym, powrót Wuja i rytuał Leanne – to motywy, które zapadną nam w pamięć po obejrzeniu bieżącego odcinka. Co jeszcze jest ważne? Wciąż spięty Julian z nierozłącznym kieliszkiem wina, Dorothy próbująca na własną rękę odzyskać syna i Sean popadający w coraz większą bierność – te rzeczy znajdują się w tle, ale czujny widz z pewnością zauważy podbudowę psychologiczną toczących się wydarzeń. Sęk w tym, że twórcy nie zawsze korzystają z właściwych narzędzi fabularnych, żeby zaakcentować to, co jest najważniejsze. Wynikiem tego gwiazdą piątego epizodu jest zabawny Tobe, a nie przykładowo pan Turner, stający się niepozornie niewolnikiem swojej żony oraz współudziałowcem w jej szaleństwie.