Ekranowy czas poszczególnych postaci został w Church of Gay Jesus bardzo ciekawie rozłożony. Mniejszy nacisk położono na Franka i choć w ogólnym rozrachunku kolejny sezon jest właściwie jego popisem, to gdy chwilowo nie ma na niego pomysłu (chociaż to dosyć uproszczone stwierdzenie, gdyż mimo wszystko jego akcje są  podyktowane chęcią osiągnięcia większego celu – emerytury) senior rodu został doczepiony do najważniejszego wątku epizodu. W każdym razie Frank w roli comic relief spisuje się bardzo dobrze, pomysł z koszulkami mi się podobał i pasował do niecodzienności wydarzeń, które przytrafiły się Ianowi. A owe wydarzenia – co już sugeruje nazwa odsłony – stanowiły najważniejszy punkt Church of Gay Jesus. Serial nawet nie ukrywa sposobu w jaki kreowany jest rudowłosy bohater. Chłopak to nauczyciel na wzór Jezusa, który objawia ludziom prawdy na temat wiary (w tym wypadku mówiące o miłości Boga do społeczności LGBT). To trochę dziwne, że ludzie proszą Iana o cuda, bo przecież on na filmach udostępnianych w internecie tylko kłoci się z duchownymi, a legendy przekazywane sobie ustnie wyginęły w dzisiejszym świecie, ale mimo wszystko zachowanie tłumu mieści się w konwencji serialu. Najważniejsze, że bawi i wykorzystuje potencjał drzemiący w historii. Zmiana rudowłosego Gallaghera intryguje, bo nagle jego związek z Trevorem przestał być schematyczny i mdły, a obecnie może rozwinąć się w sprzeczkę, a może nawet coś więcej. Najbardziej nie przekonuje mnie końcowa scena w kościele. Zamysł był zapewne taki, by pokazać, iż Ian na bieżąco doznaje olśnienia i jest natchniony przez moc pozaziemską, ale przez ten brak płynności w przemawianiu nie czuć daru krasomówczego, który chłopak powinien posiadać. Reakcje publiczności wydają się wobec tego przesadzone. W ogólnym jednak rozrachunku przygody rudowłosego oceniam na plus, ponieważ cieszy mnie, iż w tej postaci jest coś więcej niż wałkowane cały czas choroba bądź związki. Jako kontrast do przygód Iana świetnie sprawdza się wątek Lipa. O ile wiadomość o śmierci Youensa wydaje się przekazana bohaterowi w mało poruszający sposób, to już próba radzenia sobie z zaistniałą sytuacją i żal po stracie mistrza i przyjaciela rekompensują w dużym stopniu tę zbytnią zwyczajność. Szczególnie scena pogrzebu rzuca nowe intrygujące światło na relacje tych dwóch bohaterów. Szkoda, że ta gorzka konkluzja nie została przez twórców podtrzymana, a ci zdecydowali się na dodatkowy list profesora prostujący nieco wydźwięk wcześniejszych przemów. Efekt końcowy byłby lepszy, ale i tak jest dobrze. Dość mieszane odczucia mam, co do wątku Fiony. Skupiono się w nim na rozwijaniu relacji z Fordem i jakoś nieszczególnie to porywa. Nie ma w tej historii miłosnej niczego odkrywczego, zabawnego czy wywołującego jakieś inne emocje. Zwyczajny związek. To, co pozytywne wpływa na odbiór całości to część dotycząca rodzinny rannego pracownika zatrudnionego przez dziewczynę. Już w poprzednim epizodzie można było odgadnąć kierunek tego wątku (a teraz mogę również docenić zbudowanie fundamentów tydzień temu), gdyż scenarzyści poszli tutaj po linii najmniejszego oporu, ale to mocno nie przeszkadza. Gallagherowie i sądy to zawsze ciekawe połączenie, więc twórcy mają moją uwagę. Zapowiada się niezła rozrywka. Pozytywnie oceniam wątek Carla. Przypomina on trochę przygody Fiony w piątym sezonie ze względu na nieprzemyślany ślub, ale ze względu na charakter chłopaka oraz jego wybranki można spodziewać się zupełnie innych odczuć wobec ich związku. Dziewczyna Gallaghera irytuje, ale właśnie taka ma być, manipulantka pozwala obrać bardziej nieszablonowe ścieżki rozwoju fabuły jak właśnie małżeństwo. Trudno przewidzieć do czego to dąży, szkoda się robi samego Carla, ale patrzenie na młodego bohatera pod pantoflem bawi. Nie na tyle, by był w tym potencjał na dłuższy związek, ale obrany kurs póki co wydaje się prawidłowy. Największymi dostarczycielami humoru zgodnie z pewną tradycją znowu są właściciele Alibi. Próby zeswatania Svetlany z jakimś starszym bogatym mężczyzną świetnie sprawdziły się jako komedia. Scenarzyści na chwilę odpuścili wątek dominacji Kevina, skupili się na czymś innym i produkcja dobrze na tym wyszła. Pomysł z mikrofonem okazał się najlepszy. Szczególnie sekwencja podrywu z jego pomocą niesamowicie bawi. Takich Ballów aż chce się oglądać. Na koniec zostawiłem Debbie, która miała wręcz marginalną rolę w Church of Gay Jesus. Nie ma w tym niczego złego, bo dzięki temu można było poświęcić czas na inne postacie, a przygody młodszej siostry Fiony zostały tak rozpisane, że nie trzeba było dodawać niczego więcej. W przedstawionym kształcie wątek oglądało się bardzo przyjemnie. W tym wypadku zakończenie wiele robi na korzyść jakości. Jest niespodziewane i z ogromnym potencjałem na interesującą kontynuację. Zwłaszcza jestem ciekaw, jak wydarzenie wpłynie na starszą siostrę i w jaki sposób odbije się na jej problemach. Powróciło stare, dobre Shameless. Tytuł bawi oraz wzrusza, a także wzbudza o wiele więcej różnych pozytywnych emocji. Wątki co prawda nie łączą się póki co w spójną, większą historię, ale nie przeszkadza to w odbiorze całości. Ten serial stanowi świetną rozrywkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj